wtorek, 22 grudnia 2015

23 - Green Blood #1

Tytuł: Green Blood
Japoński tytuł: Green Blood
Autor: Masasumi Kakizaki
Wydawnictwo: Kodansha
Wydawnictwo polskie: J.P.Fantastica
Gatunek/tematyka: seinen, western, akcja, dramat
Liczba tomów: 5 (seria zakończona)
Ograniczenie wiekowe: +16

Czy można pozostać człowiekiem w świecie, w którym prawo i sprawiedliwość nie istnieją? Jest to niemal niemożliwe - wiedzą o tym chyba wszyscy mieszkańcy Five Points, jednej z dzielnic osiemnastowiecznego Nowego Jorku. Miejscu gdzie rządzą gangi, liczą się tylko pieniądze i koneksje, a mieszkańcy nigdy nie mogą być pewni jutra. Właśnie tam mieszka dwóch braci - Brad i Luke Burns. Młodszy utrzymuje starszego pracując ciężko od rana do wieczora, nieświadomy tego, że starszy nie obija się, tylko na zlecenie jednego z gangów nocami zabija wyznaczone cele. Budzi przerażenie w całej dzielnicy znany jako Grim Reaper.

Z zapowiedzi wydawnictwa pamiętałam tylko to że muszę kupić tę mangę. Teraz więc, po premierze, bez chwili namysłu dodałam ją do koszyka. Chyba nawet nie czytałam opisu, wystarczyła mi świadomość że to seinen, będzie dużo akcji, a okładka również prezentuje się zachęcająco. Gdy tomik trafił w moje ręce ledwo powstrzymałam się od tego by nie zacząć czytać na miejscu, zaś po lekturze aż zabrakło mi słów. Chwilę musiałam odczekać aż doszłam do siebie, zarówno z powodu treści, jak i tak nagłego zakończenia. Teraz myślę tylko jedno: łał.

Pozycja ta ma wiele plusów, jeden z większych należy się na pewno za kreacje postaci. Jest ich wiele, każda ma inny charakter, nie są nudne, jednolite. Jedne uwielbiamy, inne lubimy trochę mniej, jeszcze innych wręcz nie trawimy. Chyba nikt nie jest jednak dla nas obojętny, każdy wzbudza mniejsze lub większe emocje.

Luke Burns kojarzy mi się z typowym bohaterem shounenów - dobry dzieciak, który uważa że każdemu można pomóc, a zło da się zwalczyć dobrem. Aż dziwne że stał się takim człowiekiem biorąc pod uwagę miejsce, w którym dorastał. Nie zostawi nikogo w potrzebie bez względu na to, czy poświęci dla innej osoby swoje ciężko zarobione pieniądze, czy narazi własne życie. Mimo iż jest młodszy to właśnie on jest bardziej odpowiedzialny, ciężko pracuje za pięćdziesiąt marnych centów dziennie, by razem z bratem mogli jakoś przetrwać. Może i ma już dość tego, że tylko on haruje, jednak wie, że tak naprawdę zawsze może liczyć na Brada - chyba że chodzi o pieniądze i o ucieczkę z tego przeklętego miejsca, na którą zbierają - zbiera - od samego początku.

Starszy brat jest jego kompletnym przeciwieństwem. Musiał szybko dorosnąć by już w wieku sześciu lat opiekować się Lukiem, gdy ojciec ich porzucił. Zajął się nim wtedy szef jednego z potężniejszych gangów, Grabarzy. Na razie niewiele wiadomo na temat tego co działo się potem, czemu stał się mordercą, jak to możliwe, że z taką łatwością zaczęło przychodzić mu odbieranie ludzkiego życia, stał się niewrażliwy na ludzką krzywdę. Za dnia leniwy starszy brat, będący na utrzymaniu młodszego, zaś nocą morderca na zlecenie Grabarzy. Choć wydawałoby się, że jest bezwzględny i utracił już człowieczeństwo, to nie do końca musi być prawda. Dla brata jest naprawdę przyjemną osobą, a po każdym wykonanym zadaniu rozcina sobie dłoń, chcąc w jakiś sposób zapłacić za to, co zrobił. Choć wydaje się okrutny, bezwzględny, to i tak go uwielbiam. I mam nadzieję że jeszcze częściej będzie miał szansę pokazywać swoją łagodniejszą, dobrą stronę. I że częściej będzie się uśmiechał, bo wtedy prezentuje się jeszcze lepiej.

Emma jest jedną z pracownic Saloonu, której głównym zadanie jest zaspakajanie potrzeb mężczyzn. Jednym z jej klientów jest Brad i mogłoby się wydawać że łączy ich coś więcej niż relacja między prostytutką a klientem. Jest jego powierniczką, wie o nim rzeczy, o których nie wie nawet jego brat. Wydawałoby się że jest spokojną dziewczyną, pogodzoną ze swoim losem, robiącą to, co do niej należy. Swoją drugą, silniejszą stronę, pokazuje, gdy jej przyjaciółka została zaatakowana. Przyznam że może i jej wspólne momenty ze starszym z braci należały do tych nielicznych słabszych fragmentów mangi, przynajmniej moim zdaniem, jednak jej postać zapowiada się nawet obiecująco.

Gene McDowell jest szefem Grabarzy, który zaopiekował się Bradem. Cały gang trzyma twardą ręką, nie ma żadnych ulubieńców, nawet swojego syna traktuje tak, jak innych - może nawet jeszcze ostrzej. Nie daje się zastraszyć, nie pozwala również sobie rozkazywać.

Jedyną osobą, co do której od początku wiedziałam że nie zapałam sympatią, a im byłam dalej, tym bardziej utwierdzałam się w tym przekonaniu, był Kipp McDowell. Syn Gene'a, który w przyszłości ma po nim przejąć gang. Jedyną osobą przed którą ma jakikolwiek respekt to jego ojciec, choć i jemu zaczyna się stawiać. Nie ma nic przeciwko znęcaniu się nad niewinnymi, poniżaniu, czy nawet zabijaniu zupełnie bezbronnych osób. Sprawia mu to wręcz radość, przez co moja niechęć do jego osoby jeszcze się powiększa. Najgorsze jest to że wszystko uchodzi mu płazem - wszyscy się za bardzo boją by mu się postawić. Ale, mam nadzieję, już niedługo...

W niedalekiej przyszłości chyba dużą rolę odegra inny gang, Iron Butterflies. Stają się coraz silniejsi i już niedługo mogą stanowić poważne zagrożenie dla Grabarzy. Już teraz powoli mordują ich członków, bezkarnie, bo wystarczy dobrze opłacić policjantów i nie poniosą żadnych prawnych konsekwencji. Zaś Grabarze jeszcze nie odpowiedzieli na ich prowokacje... jeszcze.

Pierwszy tom Green Blood najchętniej pochłonęłabym za pierwszym razem, zrobiłam jednak jeden błąd - zaczęłam czytać "mając wolą chwilkę zanim..." Nie jest to pozycja, którą można rozwlekać czy dzielić, przekonałam się o tym na własnej skórze. Tego dnia w pracy kilka razy wspominałam że "jak wrócę to skończę czytać taką fajną mangę, polecam". Rzeczywiście, po powrocie od razu zabrałam się do czytania. Nawet po lekturze obiad musiał poczekać bo potrzebowałam chwili by dojść do siebie.

Nie lubię westernów i choć Green Blood nie do końca wpasowuje się w ten gatunek, to bardzo go przypomina. A kto wie, może akcja przeniesie się jeszcze na dziki zachód. W każdym razie jest to pierwsza pozycja w tym klimacie, którą uwielbiam i do której będę wracać.

Gdy zaczęłam czytać zwróciłam uwagę na rysunki które wydawały mi się dość znajome. I tak, nie pomyliłam się - to nie jest pierwsza pozycja autora na rynku, wcześniej, dzięki wydawnictwu J.P.Fantastica pojawił się Hideout, którego recenzję również można przeczytać na moim blogu. Kreska śliczna, realistyczna dzięki czemu jeszcze bardziej odczuwamy wszystko, co się tu dzieje. A już na pewno mistrzostwem są kadry zajmujące całą stronę, lub dwie sąsiadujące. Szacunek należy się nie tylko za kreskę, ale i za umiejętność przedstawienia historii. Wciąga od początku do końca, niczego nie możemy być pewni, przez co czytamy z jeszcze większym zaangażowaniem. Przeżywamy różne sytuacje - w pewnej chwili, pod koniec, aż żałowałam że nie mogę nic zrobić by powstrzymać Kippa, praktycznie prosiłam Brada o to, by go powstrzymał, nadzieję miałam do ostatniej chwili... Jednak to brutalny świat i musimy przygotować się na wszystko.

W polskim wydaniu mamy powiększony format, śliczną obwolutę z Bradem jako Grim Reaperem z przodu, oraz Lukiem i krótkim opisem z tyłu. Na okładce jest jedna ze scen z mangi. 8 kolorowych stron, w tym cztery będące początkiem pierwszego rozdziału. Całość wygląda na nich jeszcze drastyczniej niż w czerni i bieli, za to Brad Burnes prezentuje się jeszcze lepiej. Ładne tłumaczenie, czyta się lekko, ilość przekleństw odpowiednio wyważona. Nie ujrzymy ani jednego krzaczka, wszystkie onomatopeje ładnie wyczyszczone i przetłumaczone. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to tłumaczenie nazw własnych. Szczególnie nazwy gangów - raz Grave Diggers, innym razem Grabarze. Iron Butterflies pojawiają się tylko po angielsku. Mylący jest również Grim Reaper - raz przez jedno "m", innym razem przez dwa. Było chyba jeszcze coś, tylko do tego czasu mi umknęło.

Niby jest ograniczenie wiekowe - od 16 lat, jednak, jak dla mnie, jest to pozycja zdecydowanie dla pełnoletniego czytelnika. Duża ilość przemocy, zachowań, które lepiej niech nie będą wzorem dla młodszych, nagość. Wiem że nawet dzieciaki w internecie z łatwością znajdą gorsze rzeczy, ale mimo wszystko...

Nie jest to na pewno manga lekka, łatwa i przyjemna. Ciężka, brutalna, która potrafi wstrząsnąć czytelnikiem, niekiedy zmusza do przemyśleń - w którym momencie człowiek się zatraca, traci swoje człowieczeństwo. Czemu nikt nie reaguje, jak ktoś może być tak bezwzględny, dlaczego tak się dzieje?

Sądzę że wielu osobom Green Blood się nie spodoba. Będzie za mocne, zbyt okrutne. Ci którym to nie przeszkadza albo za sprawą tej, lub jakiejkolwiek innej recenzji zaczną się zastanawiać nad kupnem, niech nie wahają się ani chwili - poznają świetną historię i, mam nadzieję, nie pożałują tego, że spróbowali. Warto poznać braci Burnes, warto się wciągnąć w tę opowieść i jeśli tylko całość utrzyma poziom pierwszego tomu, będzie to chyba jedna z lepszych pozycji. Cieszę się że na naszym rynku jest coraz więcej tak dobrych seinenów.
Moja ocena: 9/10

poniedziałek, 14 grudnia 2015

22 - One-Punch Man #1

Tytuł: One-Punch Man ~ Jednym Ciosem
Japoński tytuł: One-Punch Man
Scenariusz: One
Rysunki: Yusuke Murata
Wydawnictwo: Shueisha
Wydawnictwo polskie: J.P.Fantastica
Gatunek/tematyka: seinen, akcja, komedia, parodia, fantasy
Liczba tomów: 1+ (seria ciągle wychodząca)

Saitama pewnego dnia postanowił sobie, że zostanie bohaterem. Nie tak jednak sobie to wszystko wyobrażał - trzy lata po podjęciu tej decyzji stał się najsilniejszym człowiekiem na świecie, który jednym uderzeniem jest w stanie powalić każdego potwora. I... co teraz? Jaki może mieć cel w życiu, gdy nawet najbardziej przerażające stworzenia nie stanowią dla niego żadnego wyzwania? Gdy nic już nie robi na nim wrażenia i nie wzbudza żadnych emocji?

O One-Punch Manie tak naprawdę pierwszy raz usłyszałam, gdy tytuł został zapowiedziany przez wydawnictwo J.P.Fantastica. Wcześniej zdarzały się jakieś prośby o wydanie, ale jest ich tyle, ze gdybym każdemu się dokładniej przyglądała, nie robiłabym chyba nic innego tylko czytała opisy kolejnych mang. Nie wiedziałam czemu tyle osób się cieszy, dlaczego inne wydawnictwo również tak walczyło o ten tytuł. W końcu... co może być ciekawego w historii i łysym chłopaku, który każdą walkę kończy jednym uderzeniem?

Pojawiło się anime, w internecie co raz trafiałam na jakiegoś blondyna z czarnymi oczami, co raz ktoś wspominał to o mandze, to o anime... Postanowiłam więc zobaczyć co w tym takiego fajnego. W końcu jednego tomu nie zaszkodzi kupić, a za anime od dawna nie sięgam, gdy mogę zacząć od mangowego pierwowzoru. Korzystając więc ze świątecznych nowości zrobiłam zamówienie na nie tak mały stosik, wśród zamówionych pozycji był też One-Punch Man. Z ciekawości zaczęłam przeglądać i skończyło się na tym, że nawet mimo długo wyczekiwanych przeze mnie tytułów, to właśnie za ten zabrałam się jako pierwszy.

Szkoda mi było trochę Saitamy, gdyż we wspomnieniach sprzed trzech lat naprawdę nie wyglądał najgorzej. Bezrobotny, bezowocnie poszukujący pracy w jakiejś korporacji, w świecie, gdy potwory nie są może na porządku dziennym, ale nie są też rzadkością. Pojawiają cię coraz częściej. Dość obojętny na to, co go otacza, niespecjalnie przejmuje się nawet losem ofiar, dopóki sam nie wpada na jedną z nich. Pomagając jej i pokonując złego Pana Krablante przypomniał sobie o swoim marzeniu z dzieciństwa - zostać superbohaterem. Odpuścił więc sobie poszukiwanie pracy i zajął się morderczym treningiem, przez który wypadły mu wszystkie włosy na głowie. Stał się tak silny, że jedno jego uderzenie jest w stanie pokonać nawet najmocniejszego potwora. Nie tak to jednak sobie wyobrażał, bowiem w tej chwili życie straciło dla niego sens. Wystarczy że wyjdzie raz na jakiś czas, walnie jakiegoś stwora, a potem wróci do domu, umyje swoją rękawicę i będzie czekał na kolejną "walkę". Co najwyżej kolejny raz odremontuje mieszkanie, ponieważ co raz ktoś myśli że jest od niego silniejszy i próbuje zaatakować znienacka, przy okazji niszcząc ściany, dach, albo całe wyposażenie.


Ogólnie jest bardzo pozytywną postacią, dość zabawną - gdy nosi koszulkę z napisem "łysol", gdy największym dla niego wyzwaniem okazał się komar, czy ten zawód na jego twarzy, gdy kolejną walkę kończy jednym ciosem. Albo i bez niego, bo wróg sam wieje gdzie pieprz rośnie. Polubiłam go od pierwszej chwili, gdy miał być superbohaterem, poważnym, nie bojącym się niczego, a okazał się... no. Facetem z momentami przygłupią miną. W końcu nie ma to jak walczyć z potworem gigantem i nie odczuwać żadnych emocji.

Już myślałam że cały tom będzie się składał z oddzielnych historyjek opowiadających coraz to nowe przygody Saitamy, nawet zapomniałam już o blondynie z czarnymi oczami. Jakież więc było moje zdziwienie gdy z Mega Komarem walczył nie on, a Genos - pół-człowiek, pół-maszyna. Który chyba w większości składa się z mechanicznych implantów, nie wiem, czy coś mu z ludzkiego ciała pozostało. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś innego, ale nie powiem, że jestem zawiedziona. Również niesamowicie silny, choć nie ma go co porównywać do głównego bohatera. Nawet najsilniejszy atak Genosa nie jest w stanie drasnąć Saitamy, co najwyżej delikatnie osmolić. Trochę zbyt pewny siebie, od początku nastawiając się na to, że jedynym godnym dla niego przeciwnikiem jest tylko cyborg, który niegdyś zniszczył jego miasto i zabił rodzinę. Nie trudno skłonić go do opowiedzenia rodzinnej historii, robi to nawet bez żadnej zachęty, nie pomijając żadnego szczegółu. Teraz chce stać się jeszcze silniejszy - zostać uczniem głównego bohatera.

Jak na razie to tylko Saitama i Genos są jedynymi postaciami które odegrają większą rolę w przyszłości, choć pojawiła się dość ciekawa organizacja Dom Ewolucji o którym wiemy na razie tylko tyle, że eksperymentują tworząc nowe potwory i zainteresowali się naszym łysolkiem.

Muszę przyznać, że One-Punch Man ani trochę nie jest tym, czego się spodziewałam. Zaskoczenie na wielki plus. Po pierwsze - i chyba najważniejsze - nie wiedziałam, że to jest parodia. Otwieram tomik, na pierwszej stronie widzę coś podobnego do Szatana Serduszko z Dragon Balla. Sama się z siebie śmieję za to porównanie, dopóki nie doczytuję, że nazywa się Szatan Śmierdziuszko! A dalej, choć może już nie w takim stopniu, jest tylko lepiej. Parodiuje jednak nie tylko różne potwory, ale i ludzkie zachowanie, reakcje, które, momentami, wydają mi się bardziej realnie niż w niejednym filmie. Nie raz uśmiechnęłam się sama do siebie, co nawet przy komediach zdarza się rzadko. Zdarzały się też i takie wątki, które już były dla mnie przesadą - jak chłopiec z podwójnym podbródkiem, który wyglądał jak... już nie powiem co.

Nastawiłam się na dużą ilość scen walk i nie przeliczyłam się, choć i te wyglądają inaczej niż przewidywałam. Naprawdę, tytuł pełen zaskoczeń. Na plus.

Pokłony składam jednak wydawnictwu J.P.Fanstastica, a szczególnie grafikom. Jestem ciekawa ile czasu spędzili na czyszczeniu tych wszystkich krzaczków, ponieważ onomatopej było tutaj bardzo dużo, niekiedy zajmowały nawet większą część strony, przysłaniając kadr z dużą ilością akcji. Ogólnie bardzo dobry kawał roboty, również z tłumaczeniem, które się przyjemnie czytało.

Polskie wydanie prezentuje się bardzo dobrze. Powiększony format, na obwolucie Saitama w jednym z nielicznych momentów "na poważnie" - co może trochę wprowadzić czytelnika w błąd, spodziewając się właśnie poważnej mangi. Z tyłu mamy Genosa i krótki opis. Pod obwolutą jest inna okładka, która, moim zdaniem, lepiej oddaje zawartość mangi... I nie wiem czy nie podoba mi się bardziej niż główna, szczególnie to połączenie czerni, bieli i żółci.

Brak kolorowych stron, osiem rozdziałów oraz jedna historia poboczna, przedstawiających łącznie siedem różnych opowieści. Czyta się lekko, nawet nie zauważyłam że całość przeczytałam na raz. Może nawet za szybko, bo teraz trzeba czekać aż dwa miesiące na kolejną część.

Mimo że nie była to pozycja must have, mimo że nie miałam co do niej wielkich oczekiwań, stała się jedną z tych, które w przyszłości będę wkładać do koszyka jako pierwsze. Ciekawa historia, fajni bohaterowie, dużo akcji, wątki komediowe... Czego jeszcze można chcieć?
Moja ocena: 9/10

sobota, 12 grudnia 2015

21 - Kuroshitsuji #1

Tytuł: Kuroshitsuji; Mroczny Kamerdyner
Japoński tytuł: Kuroshitsuji
Autor: Yana Toboso
Wydawnictwo: Square Enix
Wydawnictwo polskie: Waneko
Gatunek/tematyka: shounen, akcja, dramat, komedia, fantasy, horror, tajemnica
Liczba tomów: 21+ (seria ciągle wychodząca) 

Nie trudno zgadnąć, że Sebastian Michaelis nie jest zwykłym lokajem. W końcu który kamerdyner wytrzymałby, gdyby był na każde życzenia nastoletniego, aroganckiego panicza? Ze spokojem radził sobie z czwórką pracowników rezydencji, którzy robią więcej szkody niż pożytku? Jakim cudem zwykła osoba może być specem w każdej dziedzinie? To chyba musi być demon, nie człowiek... no właśnie. W tym tkwi sekret mrocznego kamerdynera. Jeśli zaś oprócz przygotowywania uroczystej kolacji, upieczenia najwymyślniejszego deseru czy zaparzenia idealnej herbaty musi zająć się również ratowaniem swojego pana z rąk handlarzy narkotykami... robi się jeszcze ciekawiej.

Kuroshitsuji było jednym z moich pierwszych świadomych anime. Pośrednio dzięki niemu poznałam wiele innych rzeczy jak choćby musicale, dramy japońskie, czy muzyka - nie tylko openingowa i endingowa. Gdyby nie ten tytuł nie wciągnęłabym się w moją ulubioną serię, od której zaczęło się yaoi, a gdyby nie yaoi, nie wiem, czy w swej kolekcji miałabym choć kilka mang.

Do Mrocznego Kamerdynera chyba zawsze będę miała więc słabość, w końcu wiele mu zawdzięczam. Czemu więc dopiero teraz sięgnęłam po mangę? Bardzo dobre pytanie... Co prawda gdy manga zaczęła wychodzić byłam zła na wydawnictwo, że przez zakup licencji do tytułu z internetu zniknęły wszelkie fanowskie tłumaczenia, a były to czasy, gdy zarzekałam się, że nie kupię ani jednej mangi. W końcu kto by chciał kupować jakiś tak komiks? Na szczęście wiele się zmieniło, zrozumiałam, że nic nie zastąpi trzymania tomiku w ręku, zaglądania do niego kiedy tylko się zechce, powtarzania ulubionych momentów . Na mojej półce stoi już kilka tomów, będzie jeszcze więcej, a przez ten czas powoli będę nadrabiać zaległości.

Pierwszą i chyba najważniejszą rzeczą, za którą uwielbiam ten tytuł, to postacie. Sebastian Michaelis, o którym na razie wiemy tylko to, że jest piekielnie dobrym kamerdynerem. Robi wszystko co w jego mocy by zadowolić swojego panicza, z najdalszych zakątków świata sprowadza przeróżne rodzaje herbat, które podaje z najrozmaitszymi rodzajami ciast. Sprawuje pieczę nad resztą pracowników rezydencji Phantomhive, bardziej naprawiając wyrządzone przez nich szkody niż ich nadzorując. Poradzi sobie ze wszystkim - z kolejną katastrofą tuż przed wystawną kolacją, nieumiejącym tańczyć paniczem, czekoladową rzeźbą, której ktoś zjadł głowę, czy mnóstwem oprychów i wycelowanymi w siebie pistoletami. Dla Sebastiana nie ma rzeczy niemożliwych, w końcu demon z niego, nie kamerdyner.

Skoro jest kamerdyner, to nie mogłoby zabraknąć panicza któremu ten służy. Nie żeby Ciel Pahntophive był tylko dodatkiem do Sebastiana. Nastolatek, który w swoim krótkim życiu przeżył więcej niż niejeden dorosły. Arogancki, ironiczny, ale i bardzo inteligentny. Nie daje się złamać nawet mając pistolet przyłożony do głowy. Stara się zachowywać dojrzale jak na swój wiek, w końcu jest nie tylko głową rodziny, ale i kieruje największą w kraju firmą produkującą zabawki. Wiadomo jednak, że dziecko kryje się nawet w dorosłych, tak więc i mu ciężko odmówić jakiejś dobrej, trudno dostępnej gry czy pognębienia swoich pracowników. Szczególnie jednego z nich. Jest również psem królowej - wykonuje brudną robotę rozwiązując zlecone przez nią spawy. Pozycja pogardzana przez niektórych, jednak zdanie innych ma gdzieś i robi to, co do niego należy.

Ciel od małego był zaręczony z Elizabeth Middlefort, czyli jedyną postacią poznaną w pierwszym tomie, której naprawdę nie lubię. Lizzy, jak każe wszystkim siebie nazywać, jest niej więcej w wieku hrabiego Phantomhive, jednak, w przeciwieństwie do niego, jest naprawdę dziecinna - ucieka opiekunom, nie uprzedziwszy ich w żaden sposób, by w domu "swojego księcia" zorganizować bal. Bez jego zgody, zmuszając jego służbę by się poprzebierała w komiczne stroje, zmienia wystrój jego posiadłości. Zmusza też i Ciela, aby ubrał się i zachowywał tak jak sobie tego życzy. W końcu każdy szczegół musi być po jej myśli. A gdy młody hrabia nie zgadza się na jedną rzecz - zdjęcie pierścionka, jedynej pamiątki po rodzicach, ukradkiem kradnie go i niszczy. Moja opinia na jej temat może być trochę subiektywna, ale naprawdę nie byłam w stanie jej polubić - nie przez dwa pierwsze sezony anime, ani nie przez ten pierwszy tom mangi. Jako że wersja papierowa różni się od animowanej, a ona pewnie nie raz będzie się pojawiać, mam nadzieję, że w końcu uda jej się zyskać choć trochę sympatii z mojej strony.

Wspomniałam również o pozostałych pracownikach posiadłości, o których nie można nie zapomnieć. Pa Tanaka - zarządca, którego głównym zajęciem jest picie herbaty. Finian - ogrodnik, dzięki któremu rośliny raczej usychają, niż ładnie rosną. Mey-lin, pokojówka beznadziejnie zakochana w Sebastianie. Bez okularów nic nie widzi, ale nawet z nimi jest strasznie niezdarna i wpada na wszystko, na co tylko może. Bard jest kucharzem, który czuje się niedoceniany przez Sebastiana i który uważa, że niepotrzebnie zwraca się mu uwagę. W końcu każdemu zdarza się spalić danie... za każdym razem. Więcej z nich szkody niż pożytku, Sebastian powoli przestaje dawać sobie z nimi radę. Bez nich jednak byłoby dość nudno - wprowadzają dużo życia i humoru. Przyjemne postacie, których chyba nie da się nie lubić.

W pierwszym tomie są cztery rozdziały, przedstawiające trzy praktycznie niepowiązane ze sobą historie. Przygotowanie posiadłości na przyjazd gościa, odwiedziny Lizzy oraz porwanie Ciela i próba odbicia go z rąk handlarzy narkotyków przez Sebastiana. Co mi się bardzo podoba, to to, że mamy tu praktycznie wszystkiego po trochu - humor, dramat, akcja, tajemnica, elementy nadnaturalne. Ciekawym zabiegiem jest to że poważne fragmenty przerywane są humorystycznymi wstawkami i odwrotnie.

Kreska ładna, aż przyjemnie się patrzy na postacie. Szczególne na dwójkę głównych bohaterów. Nie zauważyłam żadnych krzaczków, wszystkie onomatopeje przetłumaczone. Żadna literówka również nie wpadła mi w oko. Dwie strony kolorowe, jedna z obrazkiem przedstawiającym wszystkich mieszkańców rezydencji w czarno-białych barwach oraz czerwonymi elementami, druga zaś to spis treści. Na obwolucie Sebastian nalewający herbatę, podobnie jak z tyłu - z tym że tam w towarzystwie swojego panicza. Krótki opis tomu oraz wymienieni patroni medialni. Pod obwolutą zaś... niespodzianka. Którą odkryłam dopiero niedawno, przez przypadek. Sebastian w takiej samej pozie jak na obwolucie, z tym, że przedstawiony jako host. Razem z innymi bohaterami i opisem nowej, "hostowej" historii. Miłym dodatkiem jest również komiks na jednej z ostatnich stron opowiadający o tym, jak powstał Mroczny Kamerdyner.

Ciężko znaleźć osobę która nie znałaby Kuroshitsuji. Mimo iż to shounen ma jednak więcej fanek niż fanów, pewnie głównie przez to, że o wiele więcej tu męskich postaci, które można dowolnie ze sobą łączyć. Nie, nie jest to jednak ani yaoi, ani shounen-ai, do tych gatunków bardzo daleko. Jest za to akcja i dużo dobrej zabawy. Aż szkoda że niektórzy zniechęcają się przez te wszystkie pairingi.

Anime nie powtarzałam sobie dobrych kilka lat i cieszę się, że zamiast oglądać któryś już raz te same odcinki zdecydowałam się jednak na mangę. Na razie nie wiele różni się od animacji, jednak przede mną jeszcze 20 tomów, a już przeglądając trzeci zauważyłam, że trochę różni się od tego co znamy... i kochamy. Dlatego tym bardziej nie mogę się doczekać aż poznam nową, nieznaną mi dotąd historię Ciela, Sebastiana i ich przyjaciół.
Moja ocena: 8/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...