poniedziałek, 28 marca 2016

30 - Green Blood #2

Tytuł: Green Blood
Japoński tytuł: Green Blood
Autor: Masasumi Kakizaki
Wydawnictwo: Kodansha
Wydawnictwo polskie: J.P.Fantastica
Gatunek/tematyka: seinen, western, akcja, dramat
Liczba tomów: 5 (seria zakończona)
Ograniczenie wiekowe: +16
Mogą pojawić się SPOILERY do poprzedniego tomu!

Gdy Grim Reaper oszczędził życie Kippa McDowellowa nie spodziewał się, jakie ta decyzja przyniesie konsekwencje nie tylko dla niego, ale i dla jego brata oraz całej dzielnicy Five Points. Niewiele w końcu brakuje do wywołania wojny między dwoma wrogimi gangami, uważającymi siebie za najsilniejsze i najbardziej wpływowe. Czy uda się jej zapobiec? Jaką rolę w tym wszystkim odegrają bracia Burnes?

Coś nie mam szczęścia do Green Blood. Gdy tylko przyszedł do mnie tom drugi wszystko stawało mi na przeszkodzie by go przeczytać, a potem napisać o nim kilka słów - przeziębienie, okres przedświąteczny zarówno w domu jak i pracy, teraz znowu przeziębienie - akurat jak przyszedł tom trzeci. Ale nie dam się tak łatwo i nawet chora jestem w stanie wyrazić swój zachwyt nad braćmi Burnes, a leżąca na regale tuż przy łóżku kolejna część jest idealną motywacją do jak najszybszego wyzdrowienia. Po ten tytuł wolę sięgać zdrowa, by móc skupić się na treści, a nie lekach czy chusteczkach.

Brada Burnesa spotykamy dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawiliśmy go na koniec pierwszego tomu. Sekundy dzieliły go od zabicia Kippa McDowella, syna szefa Grabarzy. Pewnie nie tylko ja nie mogłam doczekać się kolejnej brutalnej sceny z nim i dużą ilością jego krwi w roli głównej. W każdym razie nie było nam dane tego zobaczyć, Grim Reaper po raz kolejny pokazał że w jego życiu jest coś o wiele cenniejszego niż własna satysfakcja, duma czy zemsta. Tak, chodzi oczywiście o jego brata.

Ciężko powiedzieć czy Luke jest jego słabością czy wręcz przeciwnie - siłą. Gdy życie chłopaka jest zagrożone legendarny morderca nie bacząc na nic leci go ratować. Pomijając to, że jego działania mogą spowodować największą wojnę jaka odbyła się w dzielnicy Five Points, w której życie stracić mogą dziesiątki, czy nawet setki. W głowie ma tylko swojego ukochanego braciszka, którego przyrzekł chronić. Jak łatwo wciągnąć go w pułapkę... Za to jedną rzecz trzeba mu przyznać - gdy chodzi o życie Luke'a, nie zawaha się przed niczym, a już na pewno przed większą ilością morderstw. I to w jakim stylu!

Główny bohater dalej odgrywa rolę bad gyua, mającego również swoją ludzką, wrażliwszą stronę. Po części właśnie dlatego uważam, że Luke działa na niego pozytywnie - dzięki niemu Brad pozostaje człowiekiem i pomimo tylu okropieństw których był świadkiem, których sam się dopuścił, nie utracił ludzkich uczuć. Choć rzadko je okazuje... Ale jednak. W takich chwilach woli się skryć i pomyśleć w samotności, przy grobie matki. Co mi się trochę nie podoba to to, że należy do postaci niepokonanych. Od razu wiadomo że z każdej walki wyjdzie zwycięsko, choćby walczył z całą uzbrojoną bandą najlepiej wyszkolonych morderców. A przynajmniej takie mam wrażenie, bo tutaj w sumie od początku do końca byłam pewna że wszystko dobrze się skończy, brak było tej odrobiny niepewności... choć nie powiem, całość trzymała mnie w napięciu od początku do końca, przez co lekturę mangi skończyłam w bardzo krótkim czasie.

Luke to... dalej te sam Luke. Cały czas dobry, cały czas niewinny - tak niewinny, że sam widok nagiej kobiety doprowadza go do omdlenia. Dzieciak który ani trochę nie pasuje do dzielnicy w której mieszka i chyba nie będzie w stanie się dostosować do życia w Five Points. Żyje tylko pracą i zarabianiem tych marnych pięćdziesięciu centów, które płacą za cały dzień ciężkiej harówy. Jak na razie lubię go głównie za to jaki wpływ ma na Brada i cały czas nie tracę nadziei, iż jeszcze pokaże nam jaj... charakter. Po pewnym odkryciu jest na to dość duża szansa w kolejnych tomach.

Emma dalej jest postacią, która mnie najmniej rusza. Jest to jest, nie ma - jeszcze lepiej. "Dobra dusza" w Green Blood, idealnie pasująca do Luke'a. Pojawiała się głównie po to by dać wsparcie duchowe, okazywać troskę, służyć słowem i dobrą radą oraz pokazywać że nawet w najgorszych slumsach, gdzie dzieją się tak okropne rzeczy, są i dobre osoby. Rzuciła pracę w Saloonie, zaczęła w miarę normalnie żyć, dalej wspierając Brada. I choć w jej ramionach mężczyzna mógłby odnaleźć szczęście i spokój... To jednak mam nadzieję, że ostatecznie będzie z kimś innym. Starszy z braci sam przecież wspominał że nie narzeka na brak chętnych kobiet do dotrzymania mu towarzystwa, a wśród nich na pewno znalazłaby się wiele ciekawszych od niej.

Zawiodłam się trochę na "Numerze Drugim" Iron Butterflies. Raymond Fitzgerald jest typowym antagonistą - zły, zabijający niewinnych bez mrugnięcia okiem, czujący potrzebę udowodnienia że jest najlepszy - w tym wypadku najlepszym mordercą w dzielnicy. Właśnie przez to dość łatwo daje się wmanipulować w walkę na śmierć i życie z Grim Reaperem. Miałam nadzieję na to że odegra trochę większą rolę w historii, niestety głównie na przechwałkach się skończyło. A szkoda.

Choć Kippa McDowella najchętniej bym pominęła, bo po prostu nie mogę znieść tego faceta... Nie da się. Jedno muszę jednak mu przyznać - zaskoczył mnie dość pozytywnie. Od pierwszego tomu z niecierpliwością wyczekuję kadru w którym w końcu zobaczymy jego zwłoki, dzięki czemu sprawdza się w roli "tego złego". Czytelnik sam ma ochotę się nim zająć, on zaś dalej wkurza, dalej kręci i nawet pokazał, że jest w stanie samodzielnie wymyślić całkiem niezły plan jak uprzykrzyć życie głównemu bohaterowi i nieważne, jaką decyzję ten podejmie, i tak okaże się ona tą złą. Brawo. Ale przez to jeszcze bardziej nie mogę doczekać się jego końca.

Niestety z jedną z bardziej pozytywnych postaci będziemy musieli się pożegnać, ale nie ma tego złego... Pojawia się kolejna, które pewnie nie raz namiesza i zapowiada się na to, że czeka nas naprawdę niezła akcja. Zapowiada się - Raymond też się w końcu nieźle zapowiadał, a wyszło jak wyszło. W sumie zauważyłam że tworzenie postaci - szczególnie ich charakterów - to coś, co idzie autorowi trochę gorzej niż rysunki czy wymyślanie fabuły, jednak nie można mieć wszystkiego. Zresztą nie jest tak źle, choć zdecydowanie mogłoby być lepiej.

Kreska dalej zachwyca, szczególnie w kadrach zajmujących całą stronę. Postacie, tła, sceny akcji, których największym plusem jest to, w jaki sposób zostały przedstawione. Kolejne mangi tego autora będę brała w ciemno - dla samych rysunków.

Polskie wydanie ponownie na wysokim poziomie. Powiększony format, na obwolucie wizerunki Brada i Raymonda, z tyłu opis oraz kolejny kadr przedstawiający dwójkę bohaterów podczas walki. Jest również informacja odnośnie ograniczenia wiekowego, moim zdaniem ponownie trochę zaniżona. Obwoluta układem zdecydowanie różni się od poprzedniej, ta z pierwszego tomu prezentuje się jednak lepiej. Na okładce powiększony kadr który mamy z tyłu, tym razem w czarno-białych barwach. Brak kolorowych stron, 10 rozdziałów, na koniec zapowiedź kolejnego tomu. Dzięki marginesom wewnętrznym czyta się naprawdę przyjemnie. Choć w dużej mierze jest to zasługa tłumaczenia - naprawdę dobrego, choć tak jak ostatnio, zgrzyta mi zamienne stosowanie polskich i angielskich nazw.

Choć nie ma tutaj zbytnich zwrotów akcji, a czytelnik jest w stanie domyślić się tego, co stanie się dalej, to jednak manga wciąga i nim się spostrzeżemy, jesteśmy już po lekturze. Nawet jeśli tomik nie jest taki cienki, a tekstu też nie jest wcale tak mało. Jeśli spodobał się pierwszy tom, czytelnik nie powinien być zawiedziony. Bardzo dobre połączenie dużej ilości akcji, świetnej kreski, ciekawej historii i niezłych bohaterów. Czegóż chcieć więcej? Kolejnego tomu!
Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 14 marca 2016

29 - Uśpiony księżyc #1



Tytuł: Uśpiony księżyc
Japoński tytuł: Nemureru Tsuki
Autor: Kano Miyamoto
Wydawnictwo: Tokuma Shoten
Wydawnictwo polskie: Kotori
Gatunek/tematyka: shounen-ai, dramat, historia, kryminał, tajemnica
Liczba tomów: 2 (seria zakończona)
Ograniczenie wiekowe: 16+

Akihiko powraca w rodzinne strony z nadzieją, że uda mu się poznać tajemnicę klątwy, od lat prześladującej jego rodzinę. Od tego zależy życie nie tylko jego, ale i jego kuzyna Rena, z którym zaczynają łączyć go więzy silniejsze niż tylko te rodzinne. Na szczęście w walce z przeznaczeniem nie jest sam - pomaga mu Eitaro, przodek sprzed ponad stu lat. Czy wspólnymi siłami dadzą radę zmienić przeznaczenie?

Uwielbiam horrory, jakieś opowieści z dreszczykiem, a jeśli dodatkowo jest wątek miłości męsko-męskiej, jak mogę się oprzeć? No właśnie, nie mogę. W dużej mierze właśnie dlatego pierwszy tom Uśpionego księżyca znalazł się w mojej kolekcji. Czekało mnie małe zaskoczenie, bo spodziewałam się czegoś trochę innego. Czy to zaskoczenie było na plus? I tak i nie, ponieważ to, na co czekałam chyba najbardziej, wydawało mi się prawie że zbędne, zaś historia, co do której miałam największe wątpliwości, okazała się o wiele lepsza niż to, na co się nastawiłam.

Akihiko jest z pozoru zwykłym facetem - mieszka w Tokio, pracuje na pół etatu na uniwersytecie, w wolnych chwilach spotka się ze znajomymi. Nic nadzwyczajnego. Nikt jednak nie wie o tym, że jego rodzinę prześladuje klątwa, przez którą wszyscy męscy potomkowie w różnoraki sposób giną po ukończeniu trzydziestego roku życia. Mając dwadzieścia siedem lat głównemu bohaterowi coraz bliżej jest do tego nieszczęsnego wieku. Postanawia więc zrobić wszystko, co w jego mocy, by uniknąć swojego przeznaczenia - chce dowiedzieć się jak najwięcej zarówno o samej klątwie, jak i o jej ofiarach, z nadzieją, że dzięki temu uda mu się przechytrzyć śmierć. W tym celu powraca w rodzinne strony, których nie odwiedzał od kilkunastu lat. Tam okazuje się, że od innych ludzi odróżnia go jeszcze jedna rzecz - podczas snu jest w stanie przenosić się w czasie, a jakby tego było mało, widzi duchy.

Jego zachowanie często jest nieodpowiednie do wieku i zdarza się, że bardziej przypomina mi gimnazjalistę/licealistę niż dwudziestosiedmioletniego mężczyznę. Tyczy się to również kontaktów męsko-męskich, w których odgrywa rolę typowego uke, który sam nie wie czego chce. Jak dla mnie to największe wady nie tylko Akihiko, ale i samej mangi. Da się jednak ignorować jego zachowanie skupiając się na historii, zresztą nawet on ma swoje lepsze momenty, dzięki czemu tytuł nie traci za wiele. Jest zresztą inteligentną osobą i nie zdziwię się, jeśli w końcu uda mu się odnaleźć sposób na przerwanie klątwy.

Ren jest młodszym o sześć lat kuzynem głównego bohatera. Spotkali się po kilkunastu latach, gdy mężczyzna odwiedził rodzinną posiadłość. Mimo iż też wisi nad nim widmo klątwy, radzi z nią sobie inaczej niż Akihiko - zaakceptował swoje przeznaczenie i dopóki śmierć po niego nie przyjdzie, chce korzystać z życia ile tylko może, najlepiej w towarzystwie innej osoby, bez względu na jej wiek czy płeć. Aktualnie zainteresował się starszym kuzynem, zalecając się do niego w dość nachalny sposób, gdy tylko zostają sami.

Również ma paranormalne zdolności: widzi duchy, jednak niestety nie jest w stanie cofnąć się w czasie, nawet z pomocą drugiego mężczyzny. Trochę dziwne było to, że najpierw odgrywa rolę "tajemniczego przystojniaka", zaś zaraz potem jego nastawienie kompletnie się zmienia, bez większego powodu. Przez nagłe zauroczenie? Trochę szkoda, bo nawet się nastawiłam na bad guy'a, a zamiast tego otrzymałam napalonego "nastolatka". Ale i tak go lubię. Ma swój urok, delikatne szaleństwo i coś z buntownika, jest jednak również osobą zagubioną, bojącą się śmierci i tego, co go czeka.

Nie wolno zapomnieć również o Eitaro - przodku mężczyzn, żyjącym ponad 100 lat wcześniej. Początkowo został wzięty za ducha nawiedzającego Akihiko we śnie. Okazał się jednak jego sprzymierzeńcem z przeszłości. Prawdopodobnie był jedną z ofiar klątwy, niestety wszystkie dokumenty z tego okresu zostały zniszczone w pożarze. Przypadek?

Początkowo nie wierzył w podróże w czasie, jednak nawet wtedy starał się pomóc, choćby przez samo dopuszczenie takiej możliwości i wymyślenie sposobu na ponowne sprowadzenie Akihiko.

Jest jeszcze matka Rena i jego siostra, która większość czasu spędza samotnie przez swoją chorobę oraz kilka innych, mniej lub bardziej ważnych postaci. Żadna z nich nie pojawia się jednak tylko po to by się pokazać, każda z nich odgrywa jakąś rolę... choć w sumie to po części moje podejrzenia, które, mam nadzieję, potwierdzą się jeszcze w kolejnej części.

Historię, jak dla mnie, można podzielić na dwie części - tajemnica i romans. Zdecydowanie bardziej podobała mi się ta pierwsza - klątwa, przez którą giną wszyscy męscy potomkowie, tajemniczy duch w kimonie, pojawiający się nocami na korytarzach posiadłości, umiejętność podróży w czasie, którą posiadają jedynie wybrani, oraz pożar, w którym zostało zniszczonych większość dokumentów, w których zawarte były informacje o klątwie i jej ofiarach. Tytuł przypomina mi trochę Przekleństwo siedemnastej wiosny. Nie zobaczymy tu krwi czy obrzydliwych scen, a choć całość może nie przeraża, to jednak obecny jest delikatny klimat grozy, szczególnie odczuwalny w niektórych scenach. Czytelnik jest zaintrygowany od początku do końca.

Wątek romansu, jak wspomniałam na początku, wydaje mi się tu wręcz niepotrzebny. Nie jest zły, choć trochę rozśmieszyło mnie to, jak nagle chętny stał się Akihiko, gdy Ren powiedział mu, że "chyba mu się podoba". Wszystko zaczęło się nagle - w jednej chwili młodszy z mężczyzn unika starszego, a w następnej już na niego leci. Scen seksu jako takich nie było, nie licząc jednej, w której praktycznie nic się nie działo i nic nie zostało pokazane. Fanki miłości męsko-męskiej nie powinny czuć się zawiedzione (chyba że liczyły na mocne yaoi, choć ograniczenie wiekowe +16 jasno wskazuje, że na to nie ma co liczyć), bo ogólnie związek przedstawiono dość przyjemnie, jednak moim zdaniem, bez niego tytuł by zyskał - choćby czytelników których zniechęca shounen-ai. Przekleństwo siedemnastej wiosny traciło przez okładkę, a Uśpiony księżyc prawdopodobnie przez rzeczywisty wątek. Naprawdę szkoda, bo historia, jako całość, prezentuje się naprawdę nieźle.

Przynajmniej sceny męsko-męskie występują w takich sposób, że w razie czego można przewrócić 2-3 strony lub przelecieć kilka kadrów, by je praktycznie w całości ominąć.

Ładna kreska, delikatna, postacie również prezentują się zachęcająco - szczególną słabość mam do Rena - choć wolę je, gdy występują na pierwszym planie.

Wydawnictwo Kotori doskonale dało radę z polskim wydaniem. Jak zwykłe nie ma obwoluty, za to jest okładka ze skrzydełkami. Z przodu, na pierwszym planie, Akihiko i Ren, zaś w pewnej odległości, między nimi, Eitaro. Na skrzydełku informacje o autorce. Z tyłu Ren i Eitaro, którzy wyglądają bardzo podobnie (prawdopodobnie dzieli ich tylko kilka pokoleń) oraz opis. Jest oczywiście również znaczek informujący o ograniczeniu wiekowym. Onomatopeje są wyczyszczone i nie licząc logo tytułowego na początku każdego rozdziału, brak krzaczków.

Dwie kolorowe strony, pięć rozdziałów plus dodatek, zaś na samym końcu słowo od tłumacza - słowniczek oraz przedstawienie poszczególnych okresów, występujących w tym tytule. Bardzo dobry pomysł i na pewno przydaje się w odbiorze całości. Błędów nie dostrzegłam, czyta się dobrze, choć zazgrzytała mi jedna rzecz - "Ja pierniczę... ale piździ.", wypowiedziane przez Eitaro, co nie do końca pasuje do jego osoby. Oprócz jednego uciętego dymku oraz jednego trochę nieczytelnego przypisu nie ma się do czego przyczepić.

Uśpiony księżyc jest moim zdaniem dobrą pozycją. Ciekawą, z fajnym klimatem, tajemnicą, ładną kreską, nawet fajnymi bohaterami. Szkoda że przez wątek miłości męsko-męskiej odpadnie pewnie grono potencjalnych odbiorców, ale może będzie też wręcz przeciwnie i to yaoistki, głównie dla tego jednego motywu poznają ten tytuł... i tak jak ja uznają że tutaj to fabuła jest lepsza niż wątek romansu? Ja w każdym razie już się nie mogę doczekać drugiego, a zarazem ostatniego tomu i poznania zakończenia tej historii.
Moja ocena: 8/10

środa, 9 marca 2016

Podsumowanie lutego 2016

 

Po skromnym styczniu pora na nie taki skromny luty... choć wolałabym, by tomików było jednak trochę więcej. Jako że pisanie recenzji dość wolno mi idzie, może to z powodu przeziębienia, postanowiłam chociaż podsumować poprzedni miesiąc, z którego jestem dość zadowolona. Przepraszam tylko za jakość, ale gdy wracam z pracy jest już dość ciemno, a żarówka się przepaliła... i cały czas zapominam kupić nową.
Wydawnictwo Kotori lubi mnie chyba rozpieszczać, ponieważ moja kolekcja powiększyła się o dwie nowości. Pierwsza, Pod niebem pełnym gwiazd jest jedną z pierwszych mang yaoi które przeczytałam po polsku, na stronie jakiejś grup fansubberskiej. Trafiłam tam przez przypadek... Ale zapoznałam się z większością tytułów. Potem szukałam innych grup, a gdy polskich było za mało, zaczęłam czytać po angielsku. W ten sposób wciągnęłam się w mangi. Mam więc wielki sentyment do tej pozycji i nie mogło jej zabraknąć w mojej kolekcji. Drugim tytułem jest Uśpiony księżyc #1, którego to recenzję właśnie piszę. Przypomina mi on trochę Przekleństwo siedemnastej wiosny z wątkiem yaoi, a coś więcej na ten temat już niedługo... Pewnie jak gorączka przejdzie i będę w stanie napisać coś w miarę sensownego. ; )
Yaoi część dalsza, czyli długo oczekiwane Sekaiichi Hatsukoi #3. Autorka postanowiła się w końcu zlitować nad polskimi fanami i w końcu tomik może znaleźć się na naszych półkach... A już niedługo kolejny. ; ) Z Love Stage! #4 sprawa ma się na szczęście inaczej, żadnych opóźnień. Anime uwielbiam więc mangę również zaczęłam zbierać, choć jej lekturę mam dopiero w planach. xD
Pora na coś innego - czyli Ilegenes #4, kolejny tytuł który zbieram, jednak jeszcze nie czytałam ani jednego tomu. Nie mogę jednak oprzeć się rysunkom i nawet jeśli historia mnie zawiedzie, mogę przynajmniej sobie poprzeglądać. Do tego pozycja, z której cieszę się chyba najbardziej w tym zestawieniu - Green Blood #2. Recenzja pierwszego tomu jest u mnie na blogu, jeśli ktoś ją przeczytał nie musi chyba pytać czemu skusiłam się i na drugi. I choć leży u mnie przy łóżku, czeka, mam taką ochotę na tę mangę... To jednak wolę poczekać aż wyzdrowieję by skupić się na niej, a nie na gorączce lub tym, gdzie posiałam pudełko chusteczek. ; )
Ostatnim, choć wcale nienajgorszym nabytkiem jest Karneval #1-10. Od dawna miałam ochotę na tę serię i gdy zobaczyłam jak ktoś wyprzedaje swoją kolekcję... Nie mogłam się oprzeć.

Przeziębienie powoli przechodzi, więc mam nadzieję że z pisaniem też będzie lepiej. Albo, tym bardziej, z czytaniem! Życzyć też mogę zdrowia, bo w tym okresie, gdzie każdy po kolei choruje, na pewno się przyda. : )
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...