poniedziałek, 14 grudnia 2015

22 - One-Punch Man #1

Tytuł: One-Punch Man ~ Jednym Ciosem
Japoński tytuł: One-Punch Man
Scenariusz: One
Rysunki: Yusuke Murata
Wydawnictwo: Shueisha
Wydawnictwo polskie: J.P.Fantastica
Gatunek/tematyka: seinen, akcja, komedia, parodia, fantasy
Liczba tomów: 1+ (seria ciągle wychodząca)

Saitama pewnego dnia postanowił sobie, że zostanie bohaterem. Nie tak jednak sobie to wszystko wyobrażał - trzy lata po podjęciu tej decyzji stał się najsilniejszym człowiekiem na świecie, który jednym uderzeniem jest w stanie powalić każdego potwora. I... co teraz? Jaki może mieć cel w życiu, gdy nawet najbardziej przerażające stworzenia nie stanowią dla niego żadnego wyzwania? Gdy nic już nie robi na nim wrażenia i nie wzbudza żadnych emocji?

O One-Punch Manie tak naprawdę pierwszy raz usłyszałam, gdy tytuł został zapowiedziany przez wydawnictwo J.P.Fantastica. Wcześniej zdarzały się jakieś prośby o wydanie, ale jest ich tyle, ze gdybym każdemu się dokładniej przyglądała, nie robiłabym chyba nic innego tylko czytała opisy kolejnych mang. Nie wiedziałam czemu tyle osób się cieszy, dlaczego inne wydawnictwo również tak walczyło o ten tytuł. W końcu... co może być ciekawego w historii i łysym chłopaku, który każdą walkę kończy jednym uderzeniem?

Pojawiło się anime, w internecie co raz trafiałam na jakiegoś blondyna z czarnymi oczami, co raz ktoś wspominał to o mandze, to o anime... Postanowiłam więc zobaczyć co w tym takiego fajnego. W końcu jednego tomu nie zaszkodzi kupić, a za anime od dawna nie sięgam, gdy mogę zacząć od mangowego pierwowzoru. Korzystając więc ze świątecznych nowości zrobiłam zamówienie na nie tak mały stosik, wśród zamówionych pozycji był też One-Punch Man. Z ciekawości zaczęłam przeglądać i skończyło się na tym, że nawet mimo długo wyczekiwanych przeze mnie tytułów, to właśnie za ten zabrałam się jako pierwszy.

Szkoda mi było trochę Saitamy, gdyż we wspomnieniach sprzed trzech lat naprawdę nie wyglądał najgorzej. Bezrobotny, bezowocnie poszukujący pracy w jakiejś korporacji, w świecie, gdy potwory nie są może na porządku dziennym, ale nie są też rzadkością. Pojawiają cię coraz częściej. Dość obojętny na to, co go otacza, niespecjalnie przejmuje się nawet losem ofiar, dopóki sam nie wpada na jedną z nich. Pomagając jej i pokonując złego Pana Krablante przypomniał sobie o swoim marzeniu z dzieciństwa - zostać superbohaterem. Odpuścił więc sobie poszukiwanie pracy i zajął się morderczym treningiem, przez który wypadły mu wszystkie włosy na głowie. Stał się tak silny, że jedno jego uderzenie jest w stanie pokonać nawet najmocniejszego potwora. Nie tak to jednak sobie wyobrażał, bowiem w tej chwili życie straciło dla niego sens. Wystarczy że wyjdzie raz na jakiś czas, walnie jakiegoś stwora, a potem wróci do domu, umyje swoją rękawicę i będzie czekał na kolejną "walkę". Co najwyżej kolejny raz odremontuje mieszkanie, ponieważ co raz ktoś myśli że jest od niego silniejszy i próbuje zaatakować znienacka, przy okazji niszcząc ściany, dach, albo całe wyposażenie.


Ogólnie jest bardzo pozytywną postacią, dość zabawną - gdy nosi koszulkę z napisem "łysol", gdy największym dla niego wyzwaniem okazał się komar, czy ten zawód na jego twarzy, gdy kolejną walkę kończy jednym ciosem. Albo i bez niego, bo wróg sam wieje gdzie pieprz rośnie. Polubiłam go od pierwszej chwili, gdy miał być superbohaterem, poważnym, nie bojącym się niczego, a okazał się... no. Facetem z momentami przygłupią miną. W końcu nie ma to jak walczyć z potworem gigantem i nie odczuwać żadnych emocji.

Już myślałam że cały tom będzie się składał z oddzielnych historyjek opowiadających coraz to nowe przygody Saitamy, nawet zapomniałam już o blondynie z czarnymi oczami. Jakież więc było moje zdziwienie gdy z Mega Komarem walczył nie on, a Genos - pół-człowiek, pół-maszyna. Który chyba w większości składa się z mechanicznych implantów, nie wiem, czy coś mu z ludzkiego ciała pozostało. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś innego, ale nie powiem, że jestem zawiedziona. Również niesamowicie silny, choć nie ma go co porównywać do głównego bohatera. Nawet najsilniejszy atak Genosa nie jest w stanie drasnąć Saitamy, co najwyżej delikatnie osmolić. Trochę zbyt pewny siebie, od początku nastawiając się na to, że jedynym godnym dla niego przeciwnikiem jest tylko cyborg, który niegdyś zniszczył jego miasto i zabił rodzinę. Nie trudno skłonić go do opowiedzenia rodzinnej historii, robi to nawet bez żadnej zachęty, nie pomijając żadnego szczegółu. Teraz chce stać się jeszcze silniejszy - zostać uczniem głównego bohatera.

Jak na razie to tylko Saitama i Genos są jedynymi postaciami które odegrają większą rolę w przyszłości, choć pojawiła się dość ciekawa organizacja Dom Ewolucji o którym wiemy na razie tylko tyle, że eksperymentują tworząc nowe potwory i zainteresowali się naszym łysolkiem.

Muszę przyznać, że One-Punch Man ani trochę nie jest tym, czego się spodziewałam. Zaskoczenie na wielki plus. Po pierwsze - i chyba najważniejsze - nie wiedziałam, że to jest parodia. Otwieram tomik, na pierwszej stronie widzę coś podobnego do Szatana Serduszko z Dragon Balla. Sama się z siebie śmieję za to porównanie, dopóki nie doczytuję, że nazywa się Szatan Śmierdziuszko! A dalej, choć może już nie w takim stopniu, jest tylko lepiej. Parodiuje jednak nie tylko różne potwory, ale i ludzkie zachowanie, reakcje, które, momentami, wydają mi się bardziej realnie niż w niejednym filmie. Nie raz uśmiechnęłam się sama do siebie, co nawet przy komediach zdarza się rzadko. Zdarzały się też i takie wątki, które już były dla mnie przesadą - jak chłopiec z podwójnym podbródkiem, który wyglądał jak... już nie powiem co.

Nastawiłam się na dużą ilość scen walk i nie przeliczyłam się, choć i te wyglądają inaczej niż przewidywałam. Naprawdę, tytuł pełen zaskoczeń. Na plus.

Pokłony składam jednak wydawnictwu J.P.Fanstastica, a szczególnie grafikom. Jestem ciekawa ile czasu spędzili na czyszczeniu tych wszystkich krzaczków, ponieważ onomatopej było tutaj bardzo dużo, niekiedy zajmowały nawet większą część strony, przysłaniając kadr z dużą ilością akcji. Ogólnie bardzo dobry kawał roboty, również z tłumaczeniem, które się przyjemnie czytało.

Polskie wydanie prezentuje się bardzo dobrze. Powiększony format, na obwolucie Saitama w jednym z nielicznych momentów "na poważnie" - co może trochę wprowadzić czytelnika w błąd, spodziewając się właśnie poważnej mangi. Z tyłu mamy Genosa i krótki opis. Pod obwolutą jest inna okładka, która, moim zdaniem, lepiej oddaje zawartość mangi... I nie wiem czy nie podoba mi się bardziej niż główna, szczególnie to połączenie czerni, bieli i żółci.

Brak kolorowych stron, osiem rozdziałów oraz jedna historia poboczna, przedstawiających łącznie siedem różnych opowieści. Czyta się lekko, nawet nie zauważyłam że całość przeczytałam na raz. Może nawet za szybko, bo teraz trzeba czekać aż dwa miesiące na kolejną część.

Mimo że nie była to pozycja must have, mimo że nie miałam co do niej wielkich oczekiwań, stała się jedną z tych, które w przyszłości będę wkładać do koszyka jako pierwsze. Ciekawa historia, fajni bohaterowie, dużo akcji, wątki komediowe... Czego jeszcze można chcieć?
Moja ocena: 9/10

3 komentarze:

  1. Przeczytałam w ten sam dzień jak tylko dostałam mój tomik. Też staram się trzymać zasady, że jak ma być manga to anime nie tykam, ale tym razem byłam tak ciekawa tego co będzie w OP-M, że nie mogłam już wytrzymać. Historia jest na tyle zabawna, że nawet po obejrzeniu nie przeszkadzało mi to, że przecież nie tak dawno to wszystko widziałam na ekranie komputera. Zdecydowanie OP-M jest jedną z lepszych niespodzianek tego roku - szczególnie patrząc na okładkę nie można się spodziewać takiej sucharozy i komizmu.
    Świetna recenzja! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta manga jest na mojej liście zachcianek na święta <3 Wiele o niej słyszałam i sama chciałabym się przekonać, o co taki hype w sieci się zrobił >.<
    Recenzja świetna, wyczerpująca! *u*
    Zapraszam do siebie:
    wwww.beauty-of-manga.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...