wtorek, 22 grudnia 2015

23 - Green Blood #1

Tytuł: Green Blood
Japoński tytuł: Green Blood
Autor: Masasumi Kakizaki
Wydawnictwo: Kodansha
Wydawnictwo polskie: J.P.Fantastica
Gatunek/tematyka: seinen, western, akcja, dramat
Liczba tomów: 5 (seria zakończona)
Ograniczenie wiekowe: +16

Czy można pozostać człowiekiem w świecie, w którym prawo i sprawiedliwość nie istnieją? Jest to niemal niemożliwe - wiedzą o tym chyba wszyscy mieszkańcy Five Points, jednej z dzielnic osiemnastowiecznego Nowego Jorku. Miejscu gdzie rządzą gangi, liczą się tylko pieniądze i koneksje, a mieszkańcy nigdy nie mogą być pewni jutra. Właśnie tam mieszka dwóch braci - Brad i Luke Burns. Młodszy utrzymuje starszego pracując ciężko od rana do wieczora, nieświadomy tego, że starszy nie obija się, tylko na zlecenie jednego z gangów nocami zabija wyznaczone cele. Budzi przerażenie w całej dzielnicy znany jako Grim Reaper.

Z zapowiedzi wydawnictwa pamiętałam tylko to że muszę kupić tę mangę. Teraz więc, po premierze, bez chwili namysłu dodałam ją do koszyka. Chyba nawet nie czytałam opisu, wystarczyła mi świadomość że to seinen, będzie dużo akcji, a okładka również prezentuje się zachęcająco. Gdy tomik trafił w moje ręce ledwo powstrzymałam się od tego by nie zacząć czytać na miejscu, zaś po lekturze aż zabrakło mi słów. Chwilę musiałam odczekać aż doszłam do siebie, zarówno z powodu treści, jak i tak nagłego zakończenia. Teraz myślę tylko jedno: łał.

Pozycja ta ma wiele plusów, jeden z większych należy się na pewno za kreacje postaci. Jest ich wiele, każda ma inny charakter, nie są nudne, jednolite. Jedne uwielbiamy, inne lubimy trochę mniej, jeszcze innych wręcz nie trawimy. Chyba nikt nie jest jednak dla nas obojętny, każdy wzbudza mniejsze lub większe emocje.

Luke Burns kojarzy mi się z typowym bohaterem shounenów - dobry dzieciak, który uważa że każdemu można pomóc, a zło da się zwalczyć dobrem. Aż dziwne że stał się takim człowiekiem biorąc pod uwagę miejsce, w którym dorastał. Nie zostawi nikogo w potrzebie bez względu na to, czy poświęci dla innej osoby swoje ciężko zarobione pieniądze, czy narazi własne życie. Mimo iż jest młodszy to właśnie on jest bardziej odpowiedzialny, ciężko pracuje za pięćdziesiąt marnych centów dziennie, by razem z bratem mogli jakoś przetrwać. Może i ma już dość tego, że tylko on haruje, jednak wie, że tak naprawdę zawsze może liczyć na Brada - chyba że chodzi o pieniądze i o ucieczkę z tego przeklętego miejsca, na którą zbierają - zbiera - od samego początku.

Starszy brat jest jego kompletnym przeciwieństwem. Musiał szybko dorosnąć by już w wieku sześciu lat opiekować się Lukiem, gdy ojciec ich porzucił. Zajął się nim wtedy szef jednego z potężniejszych gangów, Grabarzy. Na razie niewiele wiadomo na temat tego co działo się potem, czemu stał się mordercą, jak to możliwe, że z taką łatwością zaczęło przychodzić mu odbieranie ludzkiego życia, stał się niewrażliwy na ludzką krzywdę. Za dnia leniwy starszy brat, będący na utrzymaniu młodszego, zaś nocą morderca na zlecenie Grabarzy. Choć wydawałoby się, że jest bezwzględny i utracił już człowieczeństwo, to nie do końca musi być prawda. Dla brata jest naprawdę przyjemną osobą, a po każdym wykonanym zadaniu rozcina sobie dłoń, chcąc w jakiś sposób zapłacić za to, co zrobił. Choć wydaje się okrutny, bezwzględny, to i tak go uwielbiam. I mam nadzieję że jeszcze częściej będzie miał szansę pokazywać swoją łagodniejszą, dobrą stronę. I że częściej będzie się uśmiechał, bo wtedy prezentuje się jeszcze lepiej.

Emma jest jedną z pracownic Saloonu, której głównym zadanie jest zaspakajanie potrzeb mężczyzn. Jednym z jej klientów jest Brad i mogłoby się wydawać że łączy ich coś więcej niż relacja między prostytutką a klientem. Jest jego powierniczką, wie o nim rzeczy, o których nie wie nawet jego brat. Wydawałoby się że jest spokojną dziewczyną, pogodzoną ze swoim losem, robiącą to, co do niej należy. Swoją drugą, silniejszą stronę, pokazuje, gdy jej przyjaciółka została zaatakowana. Przyznam że może i jej wspólne momenty ze starszym z braci należały do tych nielicznych słabszych fragmentów mangi, przynajmniej moim zdaniem, jednak jej postać zapowiada się nawet obiecująco.

Gene McDowell jest szefem Grabarzy, który zaopiekował się Bradem. Cały gang trzyma twardą ręką, nie ma żadnych ulubieńców, nawet swojego syna traktuje tak, jak innych - może nawet jeszcze ostrzej. Nie daje się zastraszyć, nie pozwala również sobie rozkazywać.

Jedyną osobą, co do której od początku wiedziałam że nie zapałam sympatią, a im byłam dalej, tym bardziej utwierdzałam się w tym przekonaniu, był Kipp McDowell. Syn Gene'a, który w przyszłości ma po nim przejąć gang. Jedyną osobą przed którą ma jakikolwiek respekt to jego ojciec, choć i jemu zaczyna się stawiać. Nie ma nic przeciwko znęcaniu się nad niewinnymi, poniżaniu, czy nawet zabijaniu zupełnie bezbronnych osób. Sprawia mu to wręcz radość, przez co moja niechęć do jego osoby jeszcze się powiększa. Najgorsze jest to że wszystko uchodzi mu płazem - wszyscy się za bardzo boją by mu się postawić. Ale, mam nadzieję, już niedługo...

W niedalekiej przyszłości chyba dużą rolę odegra inny gang, Iron Butterflies. Stają się coraz silniejsi i już niedługo mogą stanowić poważne zagrożenie dla Grabarzy. Już teraz powoli mordują ich członków, bezkarnie, bo wystarczy dobrze opłacić policjantów i nie poniosą żadnych prawnych konsekwencji. Zaś Grabarze jeszcze nie odpowiedzieli na ich prowokacje... jeszcze.

Pierwszy tom Green Blood najchętniej pochłonęłabym za pierwszym razem, zrobiłam jednak jeden błąd - zaczęłam czytać "mając wolą chwilkę zanim..." Nie jest to pozycja, którą można rozwlekać czy dzielić, przekonałam się o tym na własnej skórze. Tego dnia w pracy kilka razy wspominałam że "jak wrócę to skończę czytać taką fajną mangę, polecam". Rzeczywiście, po powrocie od razu zabrałam się do czytania. Nawet po lekturze obiad musiał poczekać bo potrzebowałam chwili by dojść do siebie.

Nie lubię westernów i choć Green Blood nie do końca wpasowuje się w ten gatunek, to bardzo go przypomina. A kto wie, może akcja przeniesie się jeszcze na dziki zachód. W każdym razie jest to pierwsza pozycja w tym klimacie, którą uwielbiam i do której będę wracać.

Gdy zaczęłam czytać zwróciłam uwagę na rysunki które wydawały mi się dość znajome. I tak, nie pomyliłam się - to nie jest pierwsza pozycja autora na rynku, wcześniej, dzięki wydawnictwu J.P.Fantastica pojawił się Hideout, którego recenzję również można przeczytać na moim blogu. Kreska śliczna, realistyczna dzięki czemu jeszcze bardziej odczuwamy wszystko, co się tu dzieje. A już na pewno mistrzostwem są kadry zajmujące całą stronę, lub dwie sąsiadujące. Szacunek należy się nie tylko za kreskę, ale i za umiejętność przedstawienia historii. Wciąga od początku do końca, niczego nie możemy być pewni, przez co czytamy z jeszcze większym zaangażowaniem. Przeżywamy różne sytuacje - w pewnej chwili, pod koniec, aż żałowałam że nie mogę nic zrobić by powstrzymać Kippa, praktycznie prosiłam Brada o to, by go powstrzymał, nadzieję miałam do ostatniej chwili... Jednak to brutalny świat i musimy przygotować się na wszystko.

W polskim wydaniu mamy powiększony format, śliczną obwolutę z Bradem jako Grim Reaperem z przodu, oraz Lukiem i krótkim opisem z tyłu. Na okładce jest jedna ze scen z mangi. 8 kolorowych stron, w tym cztery będące początkiem pierwszego rozdziału. Całość wygląda na nich jeszcze drastyczniej niż w czerni i bieli, za to Brad Burnes prezentuje się jeszcze lepiej. Ładne tłumaczenie, czyta się lekko, ilość przekleństw odpowiednio wyważona. Nie ujrzymy ani jednego krzaczka, wszystkie onomatopeje ładnie wyczyszczone i przetłumaczone. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to tłumaczenie nazw własnych. Szczególnie nazwy gangów - raz Grave Diggers, innym razem Grabarze. Iron Butterflies pojawiają się tylko po angielsku. Mylący jest również Grim Reaper - raz przez jedno "m", innym razem przez dwa. Było chyba jeszcze coś, tylko do tego czasu mi umknęło.

Niby jest ograniczenie wiekowe - od 16 lat, jednak, jak dla mnie, jest to pozycja zdecydowanie dla pełnoletniego czytelnika. Duża ilość przemocy, zachowań, które lepiej niech nie będą wzorem dla młodszych, nagość. Wiem że nawet dzieciaki w internecie z łatwością znajdą gorsze rzeczy, ale mimo wszystko...

Nie jest to na pewno manga lekka, łatwa i przyjemna. Ciężka, brutalna, która potrafi wstrząsnąć czytelnikiem, niekiedy zmusza do przemyśleń - w którym momencie człowiek się zatraca, traci swoje człowieczeństwo. Czemu nikt nie reaguje, jak ktoś może być tak bezwzględny, dlaczego tak się dzieje?

Sądzę że wielu osobom Green Blood się nie spodoba. Będzie za mocne, zbyt okrutne. Ci którym to nie przeszkadza albo za sprawą tej, lub jakiejkolwiek innej recenzji zaczną się zastanawiać nad kupnem, niech nie wahają się ani chwili - poznają świetną historię i, mam nadzieję, nie pożałują tego, że spróbowali. Warto poznać braci Burnes, warto się wciągnąć w tę opowieść i jeśli tylko całość utrzyma poziom pierwszego tomu, będzie to chyba jedna z lepszych pozycji. Cieszę się że na naszym rynku jest coraz więcej tak dobrych seinenów.
Moja ocena: 9/10

poniedziałek, 14 grudnia 2015

22 - One-Punch Man #1

Tytuł: One-Punch Man ~ Jednym Ciosem
Japoński tytuł: One-Punch Man
Scenariusz: One
Rysunki: Yusuke Murata
Wydawnictwo: Shueisha
Wydawnictwo polskie: J.P.Fantastica
Gatunek/tematyka: seinen, akcja, komedia, parodia, fantasy
Liczba tomów: 1+ (seria ciągle wychodząca)

Saitama pewnego dnia postanowił sobie, że zostanie bohaterem. Nie tak jednak sobie to wszystko wyobrażał - trzy lata po podjęciu tej decyzji stał się najsilniejszym człowiekiem na świecie, który jednym uderzeniem jest w stanie powalić każdego potwora. I... co teraz? Jaki może mieć cel w życiu, gdy nawet najbardziej przerażające stworzenia nie stanowią dla niego żadnego wyzwania? Gdy nic już nie robi na nim wrażenia i nie wzbudza żadnych emocji?

O One-Punch Manie tak naprawdę pierwszy raz usłyszałam, gdy tytuł został zapowiedziany przez wydawnictwo J.P.Fantastica. Wcześniej zdarzały się jakieś prośby o wydanie, ale jest ich tyle, ze gdybym każdemu się dokładniej przyglądała, nie robiłabym chyba nic innego tylko czytała opisy kolejnych mang. Nie wiedziałam czemu tyle osób się cieszy, dlaczego inne wydawnictwo również tak walczyło o ten tytuł. W końcu... co może być ciekawego w historii i łysym chłopaku, który każdą walkę kończy jednym uderzeniem?

Pojawiło się anime, w internecie co raz trafiałam na jakiegoś blondyna z czarnymi oczami, co raz ktoś wspominał to o mandze, to o anime... Postanowiłam więc zobaczyć co w tym takiego fajnego. W końcu jednego tomu nie zaszkodzi kupić, a za anime od dawna nie sięgam, gdy mogę zacząć od mangowego pierwowzoru. Korzystając więc ze świątecznych nowości zrobiłam zamówienie na nie tak mały stosik, wśród zamówionych pozycji był też One-Punch Man. Z ciekawości zaczęłam przeglądać i skończyło się na tym, że nawet mimo długo wyczekiwanych przeze mnie tytułów, to właśnie za ten zabrałam się jako pierwszy.

Szkoda mi było trochę Saitamy, gdyż we wspomnieniach sprzed trzech lat naprawdę nie wyglądał najgorzej. Bezrobotny, bezowocnie poszukujący pracy w jakiejś korporacji, w świecie, gdy potwory nie są może na porządku dziennym, ale nie są też rzadkością. Pojawiają cię coraz częściej. Dość obojętny na to, co go otacza, niespecjalnie przejmuje się nawet losem ofiar, dopóki sam nie wpada na jedną z nich. Pomagając jej i pokonując złego Pana Krablante przypomniał sobie o swoim marzeniu z dzieciństwa - zostać superbohaterem. Odpuścił więc sobie poszukiwanie pracy i zajął się morderczym treningiem, przez który wypadły mu wszystkie włosy na głowie. Stał się tak silny, że jedno jego uderzenie jest w stanie pokonać nawet najmocniejszego potwora. Nie tak to jednak sobie wyobrażał, bowiem w tej chwili życie straciło dla niego sens. Wystarczy że wyjdzie raz na jakiś czas, walnie jakiegoś stwora, a potem wróci do domu, umyje swoją rękawicę i będzie czekał na kolejną "walkę". Co najwyżej kolejny raz odremontuje mieszkanie, ponieważ co raz ktoś myśli że jest od niego silniejszy i próbuje zaatakować znienacka, przy okazji niszcząc ściany, dach, albo całe wyposażenie.


Ogólnie jest bardzo pozytywną postacią, dość zabawną - gdy nosi koszulkę z napisem "łysol", gdy największym dla niego wyzwaniem okazał się komar, czy ten zawód na jego twarzy, gdy kolejną walkę kończy jednym ciosem. Albo i bez niego, bo wróg sam wieje gdzie pieprz rośnie. Polubiłam go od pierwszej chwili, gdy miał być superbohaterem, poważnym, nie bojącym się niczego, a okazał się... no. Facetem z momentami przygłupią miną. W końcu nie ma to jak walczyć z potworem gigantem i nie odczuwać żadnych emocji.

Już myślałam że cały tom będzie się składał z oddzielnych historyjek opowiadających coraz to nowe przygody Saitamy, nawet zapomniałam już o blondynie z czarnymi oczami. Jakież więc było moje zdziwienie gdy z Mega Komarem walczył nie on, a Genos - pół-człowiek, pół-maszyna. Który chyba w większości składa się z mechanicznych implantów, nie wiem, czy coś mu z ludzkiego ciała pozostało. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś innego, ale nie powiem, że jestem zawiedziona. Również niesamowicie silny, choć nie ma go co porównywać do głównego bohatera. Nawet najsilniejszy atak Genosa nie jest w stanie drasnąć Saitamy, co najwyżej delikatnie osmolić. Trochę zbyt pewny siebie, od początku nastawiając się na to, że jedynym godnym dla niego przeciwnikiem jest tylko cyborg, który niegdyś zniszczył jego miasto i zabił rodzinę. Nie trudno skłonić go do opowiedzenia rodzinnej historii, robi to nawet bez żadnej zachęty, nie pomijając żadnego szczegółu. Teraz chce stać się jeszcze silniejszy - zostać uczniem głównego bohatera.

Jak na razie to tylko Saitama i Genos są jedynymi postaciami które odegrają większą rolę w przyszłości, choć pojawiła się dość ciekawa organizacja Dom Ewolucji o którym wiemy na razie tylko tyle, że eksperymentują tworząc nowe potwory i zainteresowali się naszym łysolkiem.

Muszę przyznać, że One-Punch Man ani trochę nie jest tym, czego się spodziewałam. Zaskoczenie na wielki plus. Po pierwsze - i chyba najważniejsze - nie wiedziałam, że to jest parodia. Otwieram tomik, na pierwszej stronie widzę coś podobnego do Szatana Serduszko z Dragon Balla. Sama się z siebie śmieję za to porównanie, dopóki nie doczytuję, że nazywa się Szatan Śmierdziuszko! A dalej, choć może już nie w takim stopniu, jest tylko lepiej. Parodiuje jednak nie tylko różne potwory, ale i ludzkie zachowanie, reakcje, które, momentami, wydają mi się bardziej realnie niż w niejednym filmie. Nie raz uśmiechnęłam się sama do siebie, co nawet przy komediach zdarza się rzadko. Zdarzały się też i takie wątki, które już były dla mnie przesadą - jak chłopiec z podwójnym podbródkiem, który wyglądał jak... już nie powiem co.

Nastawiłam się na dużą ilość scen walk i nie przeliczyłam się, choć i te wyglądają inaczej niż przewidywałam. Naprawdę, tytuł pełen zaskoczeń. Na plus.

Pokłony składam jednak wydawnictwu J.P.Fanstastica, a szczególnie grafikom. Jestem ciekawa ile czasu spędzili na czyszczeniu tych wszystkich krzaczków, ponieważ onomatopej było tutaj bardzo dużo, niekiedy zajmowały nawet większą część strony, przysłaniając kadr z dużą ilością akcji. Ogólnie bardzo dobry kawał roboty, również z tłumaczeniem, które się przyjemnie czytało.

Polskie wydanie prezentuje się bardzo dobrze. Powiększony format, na obwolucie Saitama w jednym z nielicznych momentów "na poważnie" - co może trochę wprowadzić czytelnika w błąd, spodziewając się właśnie poważnej mangi. Z tyłu mamy Genosa i krótki opis. Pod obwolutą jest inna okładka, która, moim zdaniem, lepiej oddaje zawartość mangi... I nie wiem czy nie podoba mi się bardziej niż główna, szczególnie to połączenie czerni, bieli i żółci.

Brak kolorowych stron, osiem rozdziałów oraz jedna historia poboczna, przedstawiających łącznie siedem różnych opowieści. Czyta się lekko, nawet nie zauważyłam że całość przeczytałam na raz. Może nawet za szybko, bo teraz trzeba czekać aż dwa miesiące na kolejną część.

Mimo że nie była to pozycja must have, mimo że nie miałam co do niej wielkich oczekiwań, stała się jedną z tych, które w przyszłości będę wkładać do koszyka jako pierwsze. Ciekawa historia, fajni bohaterowie, dużo akcji, wątki komediowe... Czego jeszcze można chcieć?
Moja ocena: 9/10

sobota, 12 grudnia 2015

21 - Kuroshitsuji #1

Tytuł: Kuroshitsuji; Mroczny Kamerdyner
Japoński tytuł: Kuroshitsuji
Autor: Yana Toboso
Wydawnictwo: Square Enix
Wydawnictwo polskie: Waneko
Gatunek/tematyka: shounen, akcja, dramat, komedia, fantasy, horror, tajemnica
Liczba tomów: 21+ (seria ciągle wychodząca) 

Nie trudno zgadnąć, że Sebastian Michaelis nie jest zwykłym lokajem. W końcu który kamerdyner wytrzymałby, gdyby był na każde życzenia nastoletniego, aroganckiego panicza? Ze spokojem radził sobie z czwórką pracowników rezydencji, którzy robią więcej szkody niż pożytku? Jakim cudem zwykła osoba może być specem w każdej dziedzinie? To chyba musi być demon, nie człowiek... no właśnie. W tym tkwi sekret mrocznego kamerdynera. Jeśli zaś oprócz przygotowywania uroczystej kolacji, upieczenia najwymyślniejszego deseru czy zaparzenia idealnej herbaty musi zająć się również ratowaniem swojego pana z rąk handlarzy narkotykami... robi się jeszcze ciekawiej.

Kuroshitsuji było jednym z moich pierwszych świadomych anime. Pośrednio dzięki niemu poznałam wiele innych rzeczy jak choćby musicale, dramy japońskie, czy muzyka - nie tylko openingowa i endingowa. Gdyby nie ten tytuł nie wciągnęłabym się w moją ulubioną serię, od której zaczęło się yaoi, a gdyby nie yaoi, nie wiem, czy w swej kolekcji miałabym choć kilka mang.

Do Mrocznego Kamerdynera chyba zawsze będę miała więc słabość, w końcu wiele mu zawdzięczam. Czemu więc dopiero teraz sięgnęłam po mangę? Bardzo dobre pytanie... Co prawda gdy manga zaczęła wychodzić byłam zła na wydawnictwo, że przez zakup licencji do tytułu z internetu zniknęły wszelkie fanowskie tłumaczenia, a były to czasy, gdy zarzekałam się, że nie kupię ani jednej mangi. W końcu kto by chciał kupować jakiś tak komiks? Na szczęście wiele się zmieniło, zrozumiałam, że nic nie zastąpi trzymania tomiku w ręku, zaglądania do niego kiedy tylko się zechce, powtarzania ulubionych momentów . Na mojej półce stoi już kilka tomów, będzie jeszcze więcej, a przez ten czas powoli będę nadrabiać zaległości.

Pierwszą i chyba najważniejszą rzeczą, za którą uwielbiam ten tytuł, to postacie. Sebastian Michaelis, o którym na razie wiemy tylko to, że jest piekielnie dobrym kamerdynerem. Robi wszystko co w jego mocy by zadowolić swojego panicza, z najdalszych zakątków świata sprowadza przeróżne rodzaje herbat, które podaje z najrozmaitszymi rodzajami ciast. Sprawuje pieczę nad resztą pracowników rezydencji Phantomhive, bardziej naprawiając wyrządzone przez nich szkody niż ich nadzorując. Poradzi sobie ze wszystkim - z kolejną katastrofą tuż przed wystawną kolacją, nieumiejącym tańczyć paniczem, czekoladową rzeźbą, której ktoś zjadł głowę, czy mnóstwem oprychów i wycelowanymi w siebie pistoletami. Dla Sebastiana nie ma rzeczy niemożliwych, w końcu demon z niego, nie kamerdyner.

Skoro jest kamerdyner, to nie mogłoby zabraknąć panicza któremu ten służy. Nie żeby Ciel Pahntophive był tylko dodatkiem do Sebastiana. Nastolatek, który w swoim krótkim życiu przeżył więcej niż niejeden dorosły. Arogancki, ironiczny, ale i bardzo inteligentny. Nie daje się złamać nawet mając pistolet przyłożony do głowy. Stara się zachowywać dojrzale jak na swój wiek, w końcu jest nie tylko głową rodziny, ale i kieruje największą w kraju firmą produkującą zabawki. Wiadomo jednak, że dziecko kryje się nawet w dorosłych, tak więc i mu ciężko odmówić jakiejś dobrej, trudno dostępnej gry czy pognębienia swoich pracowników. Szczególnie jednego z nich. Jest również psem królowej - wykonuje brudną robotę rozwiązując zlecone przez nią spawy. Pozycja pogardzana przez niektórych, jednak zdanie innych ma gdzieś i robi to, co do niego należy.

Ciel od małego był zaręczony z Elizabeth Middlefort, czyli jedyną postacią poznaną w pierwszym tomie, której naprawdę nie lubię. Lizzy, jak każe wszystkim siebie nazywać, jest niej więcej w wieku hrabiego Phantomhive, jednak, w przeciwieństwie do niego, jest naprawdę dziecinna - ucieka opiekunom, nie uprzedziwszy ich w żaden sposób, by w domu "swojego księcia" zorganizować bal. Bez jego zgody, zmuszając jego służbę by się poprzebierała w komiczne stroje, zmienia wystrój jego posiadłości. Zmusza też i Ciela, aby ubrał się i zachowywał tak jak sobie tego życzy. W końcu każdy szczegół musi być po jej myśli. A gdy młody hrabia nie zgadza się na jedną rzecz - zdjęcie pierścionka, jedynej pamiątki po rodzicach, ukradkiem kradnie go i niszczy. Moja opinia na jej temat może być trochę subiektywna, ale naprawdę nie byłam w stanie jej polubić - nie przez dwa pierwsze sezony anime, ani nie przez ten pierwszy tom mangi. Jako że wersja papierowa różni się od animowanej, a ona pewnie nie raz będzie się pojawiać, mam nadzieję, że w końcu uda jej się zyskać choć trochę sympatii z mojej strony.

Wspomniałam również o pozostałych pracownikach posiadłości, o których nie można nie zapomnieć. Pa Tanaka - zarządca, którego głównym zajęciem jest picie herbaty. Finian - ogrodnik, dzięki któremu rośliny raczej usychają, niż ładnie rosną. Mey-lin, pokojówka beznadziejnie zakochana w Sebastianie. Bez okularów nic nie widzi, ale nawet z nimi jest strasznie niezdarna i wpada na wszystko, na co tylko może. Bard jest kucharzem, który czuje się niedoceniany przez Sebastiana i który uważa, że niepotrzebnie zwraca się mu uwagę. W końcu każdemu zdarza się spalić danie... za każdym razem. Więcej z nich szkody niż pożytku, Sebastian powoli przestaje dawać sobie z nimi radę. Bez nich jednak byłoby dość nudno - wprowadzają dużo życia i humoru. Przyjemne postacie, których chyba nie da się nie lubić.

W pierwszym tomie są cztery rozdziały, przedstawiające trzy praktycznie niepowiązane ze sobą historie. Przygotowanie posiadłości na przyjazd gościa, odwiedziny Lizzy oraz porwanie Ciela i próba odbicia go z rąk handlarzy narkotyków przez Sebastiana. Co mi się bardzo podoba, to to, że mamy tu praktycznie wszystkiego po trochu - humor, dramat, akcja, tajemnica, elementy nadnaturalne. Ciekawym zabiegiem jest to że poważne fragmenty przerywane są humorystycznymi wstawkami i odwrotnie.

Kreska ładna, aż przyjemnie się patrzy na postacie. Szczególne na dwójkę głównych bohaterów. Nie zauważyłam żadnych krzaczków, wszystkie onomatopeje przetłumaczone. Żadna literówka również nie wpadła mi w oko. Dwie strony kolorowe, jedna z obrazkiem przedstawiającym wszystkich mieszkańców rezydencji w czarno-białych barwach oraz czerwonymi elementami, druga zaś to spis treści. Na obwolucie Sebastian nalewający herbatę, podobnie jak z tyłu - z tym że tam w towarzystwie swojego panicza. Krótki opis tomu oraz wymienieni patroni medialni. Pod obwolutą zaś... niespodzianka. Którą odkryłam dopiero niedawno, przez przypadek. Sebastian w takiej samej pozie jak na obwolucie, z tym, że przedstawiony jako host. Razem z innymi bohaterami i opisem nowej, "hostowej" historii. Miłym dodatkiem jest również komiks na jednej z ostatnich stron opowiadający o tym, jak powstał Mroczny Kamerdyner.

Ciężko znaleźć osobę która nie znałaby Kuroshitsuji. Mimo iż to shounen ma jednak więcej fanek niż fanów, pewnie głównie przez to, że o wiele więcej tu męskich postaci, które można dowolnie ze sobą łączyć. Nie, nie jest to jednak ani yaoi, ani shounen-ai, do tych gatunków bardzo daleko. Jest za to akcja i dużo dobrej zabawy. Aż szkoda że niektórzy zniechęcają się przez te wszystkie pairingi.

Anime nie powtarzałam sobie dobrych kilka lat i cieszę się, że zamiast oglądać któryś już raz te same odcinki zdecydowałam się jednak na mangę. Na razie nie wiele różni się od animacji, jednak przede mną jeszcze 20 tomów, a już przeglądając trzeci zauważyłam, że trochę różni się od tego co znamy... i kochamy. Dlatego tym bardziej nie mogę się doczekać aż poznam nową, nieznaną mi dotąd historię Ciela, Sebastiana i ich przyjaciół.
Moja ocena: 8/10

niedziela, 24 maja 2015

20 - Tylko kwiaty wiedzą #1



Tytuł: Tylko kwiaty wiedzą
Japoński tytuł: Hana no Mizo Shiru
Autor:  Rihito Takarai
Wydawnictwo: Taiyou Tosho
Wydawnictwo polskie: Kotori
Gatunek/tematyka: dramat, okruchy życia, yaoi
Liczba tomów: 3 (seria zakończona)

Youichi Arikawa prowadzi poukładane studenckie życie. Ma uroczą dziewczynę, kilku bliskich znajomych, a nauka nie sprawia mu problemów. Pewnej nocy śni o naszyjniku w kształcie kwiatu i o kimś, kto nosi imię Misaki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby sen nie powtarzał się prawie każdej nocy… 

(opis z okładki mangi) 

Rihito Takarai jest raczej dobrze znana polskim czytelnikom mang yaoi dzięki dwutomowemu Seven Days, wydanego przez wydawnictwo Kotori. W sumie chciałam przeczytać – i zrecenzować – najpierw tamto, szczególnie, że już niedługo będziemy mogli oglądać film live action na podstawie tego tytułu, ale… Ale jakoś się nie złożyło, miałam za wielką ochotę na coś nowego, lekkiego, ze śliczną kreską. Skusiłam się na Tylko kwiaty wiedzą i z miejsca pokochałam ten tytuł, a moje serce natychmiast podbili główni bohaterowie.
 
„Kim jest Misaki?” I jak odpowiedzieć na to pytanie swojej dziewczynie, gdy przez sen nie wymawia się imienia tajemniczej kochanki, ale śni się o jakiejś nieznanej osobie? Arikawa nie zawraca sobie jednak tym głowy. Woli myśleć o chłopaku, na którego ostatnio dość często wpada, który ma na imię tak samo jak postać ze snu i nosi na dodatek taki sam naszyjnik w kształcie kwiatu. Czy uda mu się zdobyć zaufanie zamkniętego w sobie Misakiego, który zdaje się stronić od ludzi?

 Można powiedzieć, że to romans jeden z wielu. Z podobnymi motywami mamy styczność co jakiś czas. Albo to ja mam takie szczęście. Co go odróżnia od reszty, co sprawia, że będę do niego wracać o wiele częściej od reszty, których tytułów nawet nie pamiętam? Miłość męsko-męska – to na pewno. Poza tym wszystko dzieje się na studiach, co jest dość rzadko spotykane. Zazwyczaj bohaterowie są licealistami albo dorosłymi, jednak ciągle młodymi facetami. Ciekawa historia. No i oczywiście, tak jak wcześniej wspomniałam, postacie.

Głównym bohaterem jest Youichi Arikawa, student prawa. Pozytywny chłopak z bardzo złym wzrokiem – bez soczewek lub okularów prawie nic nie widzi. Mający wielu znajomych, obiekt westchnień płci pięknej. Otwarty, nie interesują go opinie innych – żyje tak, jak chce. Choć ma dziewczynę, Kanami, nie poświęca jej zbyt wiele czasu. Woli się zajmować innymi rzeczami. Jak zostało mu wytknięte – jeśli się czymś interesuje, wkłada w to całe swe serce, jednak gdy to zdobędzie, zainteresowanie spada.

Tym razem uwaga Arikawy skupiona jest na innym studencie z wydziału rolnictwa, Misakim Shoucie. Samotniku, spędzającym wolny czas w laboratorium, zajmując się roślinami. Wydarzenia z przeszłości sprawiły że woli unikać ludzi, nic zresztą dziwnego biorąc pod uwagę to, jak inni plotkują na jego temat. Podczas stresującej sytuacji woli zniknąć i wszystko przemyśleć, niż stawić czoła problemom. A tych miał chyba aż nadto w swoim życiu. Z niewiadomych nam jeszcze powodów  ważny jest dla niego naszyjnik w kształcie serca, który niestety zgubił.

Oprócz nich poznajemy również Kanami – dziewczynę Youchiego, słodką, miłą, zakochaną w swoim chłopaku. Czuje jednak, że to uczucie nie jest odwzajemniane. Jest jeszcze Ikejima, przyjaciel Arikawy, oraz profesor Tsujimura, dobra dusza, która – celowo lub nie – jeszcze bardziej zbliża do siebie głównych bohaterów. Dzięki niemu obaj mogą spędzać ze sobą jeszcze więcej czasu pracując razem w laboratorium.

Żadna z postaci nie irytuje, cała piątka jest naprawdę dobrze wymyślona – przynajmniej w tym pierwszym tomie. Każdy odgrywa pewną rolę w historii – mniejszą lub większą, ale istotną.

Trzeba również zwrócić uwagę na kreskę, śliczną, choć przeszkadzały mi trochę te humorystyczne kadry z dziwnymi twarzami – kreski, kółka… Moim zdaniem manga zyskałaby bez nich. Na szczęście nie było ich tak wiele i mamy wystarczająco kadrów na pozachwycanie się Misakim i Arikawą.

Polskie wydanie jest bardzo dobre. Tłumaczenie przyjemnie się czyta, literówek nie zauważyłam – dobra korekta, wciągająca treść, albo to i to.  Co najwyżej ciekawie wygląda okładka książki - Prawo SpÓłek. Jak zwykle w mangach wydawnictwa Kotori nie ma obwoluty. Jest za to okładka ze skrzydełkami, z kadrem z jednej z moich ulubionych scen w tym tomie – Misaki pochylający się nad śpiącym Arikawą. Z tyłu zaś śliczne ujęcie Youichiego, oraz opis. Marginesy wewnętrzne znacznie ułatwiają czytanie... Czyli naprawdę nic, do czego mogę się przyczepić.

Cóż więc mi pozostaje? Polecić. Na razie historia jest delikatnym shounen-ai’em, który nadawałby się idealnie do sprawdzenia z czym się je to całe yaoi. Trudno powiedzieć, co będzie dalej, a oficjalnym gatunkiem nie jest shounen-ai, a yaoi, więc jeszcze z tym stwierdzeniem wolę nie ryzykować. Osoby, dla których najważniejsza będzie ilość scen seksu nie znajdą raczej tu tego, czego szukają. Natomiast te, które oczekują świetnej opowieści, ciekawych bohaterów, dobrze poprowadzonego związku, gdzie nie lecą od razu do łóżka, lecz dużą wagę przykładają do uczuć, na pewno będą zadowolone. Tym, którym spodobało się Seven Days również. Ja w każdym razie jestem i już wyczekuję następnego tomu.
 Moja ocena: 9/10

piątek, 24 kwietnia 2015

19 - Śmiech w chmurach #3

Tytuł: Śmiech w chmurach
Japoński tytuł: Donten ni Warau
Autor: KarakaraKemui
Wydawnictwo: Mag Garden
Wydawnictwo polskie: Waneko
Gatunek/tematyka: akcja, historia, shoujo/shonen, siły nadprzyrodzone, dramat
Liczba tomów: 6 (seria zakończona)

W końcu tożsamość naczynia wybudzonego przez Orochiego wychodzi na jaw. Czy ciepłe promienie słońca przedostaną się przez ciemne chmury skłębione nad jeziorem Biwa?
 
(opis ze strony wydanictwa)


~Mogą pojawić się spoilery do poprzedniego tomu!~


Recenzja pojawić się miała już dawno. Zaraz po lekturze tomiku miałam już prawie całość. Uznałam jednak, że tak świetna manga jak ta zasługuje na coś wyjątkowego - na pewno na zdjęcia lepszej jakości niż te, które publikowane były do tej pory. A więc komórka nowa, z lepszym aparatem - jest. Tak wiele czasu od poprzedniej recenzji - jest. Nowy, czwarty tomik - jest. I choć wyczekiwałam go może nawet z jeszcze większą niecierpliwością niż na ten, z lekturą czekałam aż do skończenia recenzji. Wszystko przez zakończenie. Ale może po kolei.

Spokojne dni minęły bezpowrotnie. Jeden  z braci okazuje się być naczyniem Orochiego. Każdą chwilę traktuje tak, jakby miała być ostatnią spędzoną razem z rodziną. Drugi, chcąc stać się lepszym i silniejszym, wkracza pod przykrywką do Bramy Więziennej w celu infiltracji, gdzie nieoczekiwanie musi zmierzyć się ze swoją przeszłością - i mordercą rodziców. Trzeci, trochę zostawiony w tyle, żyje w błogiej nieświadomości, by nagle zostać rzuconym na głęboką wodę. Niebo staje się coraz ciemniejsze, tożsamość Naczynia wychodzi na jaw, w więzieniu dzieją się niepokojące rzeczy, pojawia się kolejna postać która odegra, prawdopodobnie, większą rolę, a my, czytelnicy... Tak, znowu musimy czekać na kolejny tom, gdyż ten ponownie skończył się w najbardziej niepokojącym momencie.


Wydawać by się mogło, że skoro jesteśmy w połowie serii, powinniśmy wiedzieć co i jak. Wprowadzenie mamy dawno za sobą. Powiedziałabym jednak, że niewiadomych jest tyle samo, co na samym początku - jeśli nie więcej. Dodatkowo pojawiają się nowe postacie, a co do tych, które znamy, mamy coraz więcej wątpliwości. Czy naprawdę są tym, za kogo się podają, a ich intencje są takie, jak nam przedstawili? Mowa tu głównie o Shirasu, ponownie ujawniającym swoje mroczniejsze oblicze. Jestem przekonana że coś ukrywa, niekoniecznie przyjemnego. Mam tylko nadzieję że nie zdradzi trójki braci... A to, że powiązany jest z mordercą ich rodziną to zwykły przypadek. Tak samo jak to, że trafił pod opiekę akurat braci Kumou.

Oby pozostał wierny Tence oraz pozostałym chłopcom. I oby moje przeczucia się nie sprawdziły.

Pojawia się również strażnik więzienia, znacznie różniący się od swoich współpracowników. Jako jeden z nielicznych odkrył prawdziwą tożsamość nowego więźnia, interesuje się tym, czym nie powinien i... ma swój osobisty cel powiązany z jedną z głównych postaci. Co wniesie do historii? Okaże się, oby jak najszybciej.


Wszystko skupia się jednak na Soramaru, jego pobycie w Bramie Więziennej, oraz spotkaniem z więźniem w masce - mordercą rodziców chłopców. Od początku nie mogłam doczekać się przedstawienia nam tego szczególnego miejsca, o którym tyle wspominano. Mimo wszystko, czuję niedosyt - wolałabym gdyby choć odrobinę bardziej rozwinięto ten temat, nie skupiając się jedynie na głównym celu młodego Kumou. Co prawda, Soramaru wypełnił swój cel, z jakim się tam znalazł, jednak ja, jako czytelniczka, z chęcią dowiedziałabym się czegoś więcej. I zobaczyła coś poza tym, co zostało nam przedstawione. Sam powód infiltracji wydaje się trochę dziwny. Chciałoby się spytać co ma piernik do wiatraka, ale autorka najpewniej zdąży nam to jeszcze wyjaśnić. Niestety nie wrócimy już tam dzięki temu tajemniczemu strażnikowi, strzeżone będzie zapewne lepiej niż było, jednak z niektórymi więźniami na pewno się jeszcze zobaczymy.


Miałam też nadzieję że będzie więcej na temat Yamainu. W poprzednim tomie zainteresowali nas nimi i na tym się skończyło. Jak wspomniałam wcześniej, znaczna większość skupiła się raczej na Soramaru i jego pobycie w więzieniu. Nie brak jednak było krótkich retrospekcji związanych z tą grupą, jeszcze za czasów, gdy w ich szeregach był Tenka. Nie wiem jak to możliwe, ale on, dzięki temu, jeszcze bardziej zyskał w moich oczach. W końcu nie każdy jest w stanie poświęcić wszystko dla rodziny. Szczególnie osoba młoda, mająca całą przyszłość przed sobą.

Z tomu na tom robi się coraz mroczniej, ciężej. Nic więc dziwnego że atmosfera robi się poważniejsza niż poprzednio, nawet jeśli i tak nie brak wstawek komediowych. Głównie skupiających się na Tence kochającym swoich braci aż do bólu. Umiejscowione są one w odpowiednich miejscach - i w odpowiedni sposób - tak, że nie wpływają negatywnie na odbiór całej historii. Nie są dodawane na siłę, przesadzone, czy zbędne. Dzięki nim na twarzy czytelnika nie raz pojawia się uśmiech.

Zakończenie tomu ponownie wstrząsa czytelnikiem. Zaczynam podejrzewać autorkę o brak serca - jak można zostawiać nas, z czymś takim, na tak długo? Tu chylę czoło przed wydawnictwem za trzymanie się terminów i brak znacznych opóźnień, dzięki czemu oczekiwanie skróciło się do dwóch miesięcy. Zawsze mogło być o wieeeeeeeele dłużej, jak w przypadku niektórych, dobrze znanych mi tytułów.

Wydanie jak zwykle bardzo dobre. Rzuciło mi się w oczy kilka niewyczyszczonych onomatopei. Niekoniecznie jest to przeoczenie, ponieważ na jednej stronie są praktycznie na pierwszym planie, zajmując dużo miejsca. Może problemem było odtworzenie wnętrza więzienia, które te zasłaniały? Mimo wszystko trochę szkoda że w tym przypadku, jak i w kilku innych, zostały zostawione. Miejscami przeszkadza brak marginesów wewnętrznych. Mamy za to bardzo dobre tłumaczenie, no i obwoluta, nad którą znowu można się pozachwycać. Soramaru, w czerwieni, wśród jesiennych liści. Z tyłu oczywiście opis, a pod obwolutą właśnie, okładka. Dwie humorystyczne czterokadrowe opowieści, posłowie oraz kilka słów na temat Shirasu. Coś, czego żaden fan serii nie może przeoczyć.

Dotarliśmy do połowy, za szybko, choć czas do kolejnych tomów okropnie się wydłuża. Szczególnie po zakończeniu, którym autorka chce najpewniej przyprawić nas o zawał. Nie pozostaje wiec nic innego, jak tylko sięgać po czwartą część Śmiechu w chmurach... Pierwszą osobą po tej recenzji będę oczywiście ja, mogąc już bez wyrzutów sumienia zabrać się do poznawania dalszych losów trójki braci. Trójki?
 
Moja ocena: 9/10

środa, 11 lutego 2015

18 - Atak Tytanów #1

Tytuł: Atak Tytanów
Japoński tytuł: Shingeki no Kyojin
Autor: Hajime Isayama
Wydawnictwo: Kodansha
Wydawnictwo polskie: J.P.Fantastica
Gatunek/tematyka: shounen, akcja, dramat, fantasy, horror
Liczba tomów: 15+ (seria ciągle wychodząca)
Manga polecana dla czytelników od lat 16!

Oto świat niemal w całości opanowany przez tytanów. Świat, w którym niedobitki ludzkości schroniły się za masywnymi murami, by nie skończyć jako pożywienie tych potężnych, przerażających istot. Od tamtych wydarzeń minęło ponad sto lat. Przez ten czas tytani ani razu nie przepuścili ataku na mury. Jednak pewnego dnia ten pozorny spokój zostaje brutalnie przerwany. Oto bowiem wróg powrócił, a ludzkość czeka straszliwa batalia o przetrwanie...
 
(opis z okładki mangi)
 
Kto nie pamięta szału na Tytanów, który był nawet nie tak dawno? Na początku nie rozumiałam tego całego zainteresowania serią. W końcu jak można tak podniecać się gigantami bez skóry, zjadającymi zwykłych ludzi?

Trwało to do chwili, gdy dałam się przekonać koleżankom. Późnym popołudniem, czy już nawet wieczorem, włączyłam pierwszy odcinek - a w środku nocy obudziłam tę najbardziej winną, wkurzona, bo obejrzałam wszystkie dostępne odcinki, a ostatni skończył się w takim momencie... Była na mnie zła za tę niechcianą pobudkę do czasu następnego odcinka, gdy wszystkie wdałyśmy się w dość dużą dyskusję, omawiając wydarzenia i nasze przewidywania odnośnie kolejnych.

Teraz, po całym pierwszym sezonie anime, kilku OAVkach oraz lekturze pierwszego tomu mangi, gdyby ktoś mnie spytał co takiego jest w Tytanach, powiedziałabym że... nie wiem. Moja sześcioipółletnia kuzynka, gdy zajrzała do tomiku leżącego na wierzchu poradziła bym nie czytała o takich brzydkich ludziach i potworach. Również zainteresowała się tym, czemu czytam takie rzeczy. I weź tu jej wytłumacz... Pomińmy to, że manga przeznaczona jest dla osób powyżej szesnastu lat.

Mam wrażenie, że nawet po lekturze wszystkich tomów dalej nie będę w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Nie zmienia to jednak faktu że będę zbierać serię do końca - najprawdopodobniej - razem z dodatkami, a po poznaniu całej historii sięgnę po drugi sezon anime.


W pierwszym tomie poznajemy Erena Yeagera i jego dwójkę przyjaciół - Mikasę oraz Armina. Żyją na tyle szczęśliwie, na ile mogą, w miasteczku chronionym przez Tytanów zaledwie wielkim murem. Przez sto lat rzeczywiście mają spokój, czują się względnie bezpiecznie, do czasu, aż nie pojawił się Tytan Kolosalny - mający ponad 50 metrów wzrostu, z łatwością rozwalając jedyną barierę chroniącą miasto przez potworami.

Chłopak stracił wszystko - dom, rodzinę. Ludzkość za to straciła z połowę pozostałych jej terenów, nie wspominając już o liczbie ofiar. Ci, którzy przeżyli, schronili się za drugim z trzech murów. Po pięciu latach, gdy ponownie zaczęli czuć się bezpiecznie, Tytan Kolosalny ponownie się pojawia. Eren jednak nie jest tak bezbronny jak kiedyś - wstąpił do armii z postanowieniem że pozbędzie się wszystkich Tytanów i właśnie skończył szkolenie. Rozpoczyna się walka o ocalenie drugiego muru.

Jak widać, sukces może odnieść wszystko - nawet najdziwniejszy pomysł i nie najlepsza kreska. Jest jednak tutaj coś, co sprawia, że seria ma tylu fanów. Pytanie tylko: co?

Pierwszy tom jest wstępem - poznajemy główną trójkę bohaterów, świat, w którym dzieje się cała historia, mniej więcej rządzące nim reguły oraz, choć trochę, Tytanów - mimo że nie powiedziano nam o nich za wiele, to jest to chyba prawie cała wiedza którą posiadają postacie.


Postaci pojawiło się dość dużo. Nie skupiono się jednak za bardzo na żadnej z nich, z wyjątkiem Erena Yeagera i jego dwójki przyjaciół. Chłopak marzył o wydostaniu się poza mury, a w przyszłości planował wstąpić do Zwiadowców - specjalnego oddziału, którego zadaniem jest zdobywanie informacji odnośnie Tytanów na zewnątrz. Najbardziej niebezpieczna profesja, wśród której jest najwięcej ofiar.

Mieszka z rodzicami i Mikasą, wiodąc dość spokojne życie, do czasu upadku pierwszego muru. Stracił matkę, ojciec zaginął, a on, wraz z przyjaciółmi, zaczął szkolenie w korpusie treningowym - postanawiając pozbyć się wszystkich Tytanów i uwolnienia ludzkości zza murów. Należy do osób które najpierw robią, potem myślą. Już jako dziecko był bardziej odważny niż wielu z członków armii. Nie waha się ani chwili, gdy jego bliscy są w niebezpieczeństwie, gotów poświęcić za nich nawet swoje życie. Stara się umoralniać innych, co, jak dla mnie, jest jego najgorszą cechą. Kryje w sobie jednak o wiele więcej niż można by się spodziewać, co widać po męczących go w nocy koszmarach.


O Mikasie wiemy na razie niewiele. Mieszkała z Erenem i jego rodziną. Z pewnych powodów chłopak jest dla niej najważniejszą osobą - robi wszystko by mu pomóc, niekiedy uchronić również przed własną głupotą. Jej celem jest utrzymanie go przy życiu, nie bacząc na koszty.  Podąża za nim, dla niego tez wstąpiła do korpusu i, choć miała najlepsze wyniki na roku - a pewnie i nawet w przeciągu kilku lat - nie zamierza korzystać z przywilejów na które, dzięki temu, zasługuje. Zamiast tego wraz z Erenem postanowiła wstąpić do zwiadowców.

Chłodna, opanowana, będąca zupełnym przeciwieństwem głównego bohatera. Używa twardej ręki by utrzymać swojego przyjaciela z dala od kłopotów. Nie da sobą pomiatać i ma w sobie więcej charakteru niż niejedna męska postać. Nie należy też do tych słodkich dziewczynek które bez przerwy wpadają w kłopoty i piękny bishounen musi ratować je z opresji - wręcz przeciwnie, to raczej ona zarzuca sobie Erena na plecy i wyprowadza, tak, by jeszcze bardziej się nie wygłupił - albo czegoś sobie nie zrobił.

Jest jeszcze Armin, najmniej wyróżniający się spośród trójki przyjaciół. Przed atakiem na pierwszy mur to on opowiadał o życiu na zewnątrz, o którym dowiadywał się z zakazanych książek. Łatwa ofiara na gnębienie przez silniejszych, często ratowana przez Erena i Mikasę - choć bardziej tę drugą. Tak jak i oni dołączył do korpusu treningowego, tak jak i oni postanowił dołączyć do zwiadowców. Nie miał jednak żadnych specjalnych zdolności, a podczas testów sprawnościowych nie szło mu najlepiej. Nie zamierzał jednak się poddać i zostać w tyle za przyjaciółmi.


Nawet jeśli bohaterów jest dość dużo, chyba żadna z poznanych w tym tomie nie odgrywa na tyle istotnej roli - albo żyje na tyle długo - by niezbędna była o niej wzmianka. Wypadałoby jednak wspomnieć o Tytanach. Ciężko zaliczyć ich do zwykłych postaci - nawet jeśli z wyglądu przypominają ludzi. Są o wiele większe, nie mają skóry, z mięśniami na wierzchu. Od ludzi odróżnia ich również wysoka temperatura ciała, brak genitaliów i niesamowita zdolność regeneracji - utracone kończyny, a nawet głowa, odrastają im w ciągu kilku chwil. Żyją pokojowo ze wszystkimi stworzeniami z wyjątkiem ludzi, których atakują, męczą i zjadają - nawet jeśli nie jest im to niezbędne do życia.

Nie wszystkie jednak są takie same - pojawia się również Tytan Kolosalny, znacznie różniący się od reszty. Większy od muru i to, co najbardziej odróżnia go od reszty - inteligentny.

Jak już wspomniałam, kreska nie zachwyca. Może i tła, budynki czy sprzęt nie ma nic do zarzucenia - jeśli już są, jednak postacie to już inna sprawa. Tytani nie muszą być specjalnie ładni, w końcu to potwory, jednak reszta, miejscami, wygląda jakby była zaledwie naszkicowana. Na niektórych kadrach ludzie są nieproporcjonalnie narysowani, nie przypominają siebie, albo są nienaturalnie wygięci. No i oczywiście kolorowanie, zamiast czarnego tła - machnięcie kilka razy piórem czy cienkopisem.

O polskim wydaniu nic złego nie mogę powiedzieć. Powiększony format, obwoluta - z Erenem i Tytanem Kolosalnym, z tyłu opis tomiku, a nad nim dziesięciu najlepszych absolwentów korpusu treningowego. Nie ma ograniczenia wiekowego, jednak jest informacja o tym, iż tytuł polecany jest od szesnastu lat. Z czym w pełni się zgadzam. Okładka wygląda jak fragment książki, opisującej historię ludzkości, mniej więcej z czasów pojawienia się Tytanów. Brak kolorowych stron, ładne tłumaczenie, wyczyszczone onomatopeje, prawie każda strona jest ponumerowana - po wewnętrznej stronie. Dzięki marginesom wewnętrznym wygodnie się czyta.

Wraz z poznawaniem historii, autor ujawnia kolejne informacje odnośnie świata przedstawionego w Ataku Tytanów, które obecne są między niektórymi rozdziałami, oczywiście wszystko ładnie przetłumaczone. Na samym końcu jest strona poświęcona tłumaczowi i jego wyjaśnieniom odnośnie niektórych nazw. Chyba największym minusem wydawania popularnej serii jest to, iż większość osób poznała ją wcześniej wraz z fanowskimi tłumaczeniami. Pamiętam jak na samym początku było głośno o tłumaczeniu tytułu, sprzętem do manewrów przestrzennych, oraz chyba jeszcze jakąś nazwą. Są więc tam wszystkie tłumaczenia odnośnie przekładów. W końcu kto się lepiej na tym zna - zawodowy tłumacz czy ktoś, kto robi to hobbystycznie, i to nie z oryginalnego języka, ale z angielskiego?

Dalej nie wiem, co takiego jest w tym tytule, dalej nie wiem czemu tak go lubię, dalej nie wiem, czemu tak lubią go inni. I tak jednak mogę z czystym sercem polecać go tym, którzy go jeszcze nie znają. Dużo akcji, trochę okropności - szczególnie gdy Tytani zajadają kolejne ofiary - świetnie wykreowany świat, ciekawi bohaterowie... Walka, trochę dramatu, duża ilość krwi. Nie jest to jednak tytuł przeznaczony wyłącznie dla chłopaków, sądzę, że fanek jest tyle samo co fanów. Jednak nic, co ja powiem, nic, co powiedzą inni, nie jest w stanie w pełni ukazać Ataku Tytanów. Czasami inna opinia może wręcz zniechęcić - trzeba samemu się przekonać.
Moja ocena: 8/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...